Forum BaseBall.fora.pl Strona Główna
Zaloguj

Pegasus
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BaseBall.fora.pl Strona Główna -> Hyde Park
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:25, 03 Mar 2020    Temat postu:

Ukończone przeze mnie gry od ostatniego posta:

Adventures in the magic kingdom
To jest ogólnie słaba i krótka gra, ale miałem z nią jakieś wspomnienia z dzieciństwa i musiałem to gówno ukończyć.

Ninja gaiden - naprawdę wkurwiająca gra. Zrezygnowałem. Dla mnie słabiutkie.

Super Robin Hood - W końcu po raz pierwszy w życiu udało mi się ją ukończyć. Za dzieciaka dochodziłem do połowy. Gra nigdy mnie jakoś nie porywała. Jest specyficzna, typowo code-masterowa i Robin jakoś sztywnie się porusza, ale gra jest ogólnie bardzo dobra.

Kaiketsu Yanchamaru 1-3
Ukończone wszystkie 3 części.
Widać przeskok w silniku gry i grafice, zwłaszcza między częścią 2 a 3. Bardzo dobra seria na pegaza.

Shadow of the Ninja
Właściwie grę ukończyłem pod tytułem Kage. Bardzo dobra pozycja. Polecam.

Mitsume ga tooru
Poza tym, że to zajebista giera to ma jedno z najlepszych zakończeń jakie widziałem. Choćby z tego powodu warto zadać sobie trochę trudu i ją ukończyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 10:14, 04 Mar 2021    Temat postu:

Snake Rattle 'n' Roll (1990)
Gra na pegaza w rzucie izometrycznym (pseudo 3D). Pamiętam ją z dzieciństwa i świetnie sie grało w multiplayer, jednak nigdy za daleko się nie dochodziło. Więc postanowiłem to zmienić i z pomocą savów tym razem rozpracowałem ją prawie do końca. Utknąłem na samym końcu i walce z finałowym bossem. Niesamowicie trudna gra, nie wyobrażam sobie jej przejścia na pegazie ze standardowym zestawem żyć.

Micro Machines (1991)
Jedna z moich ulubionych gier na pegazłoma. A ponieważ zakupiłem nową przenośną konsolę Pocket Go - to właśnie na niej postanowiłem wytestować Micro Machines. I udało mi się ukończyć (po raz kolejny) całą grę.

Toki (1989)
Prosta gierka ze stajni Taito. Bodajże port gry z automatów, stąd też nie jest zbyt długa.
Krótko o fabule. Jest sobie piękna para zakochanych, gdy nagle antagonista porywa wybrankę, a chada zamienia w małpę. Ciekawy koncept.
Czeka nas zaledwie 6, ale całkiem fajnych i zróżnicowanych poziomów. Poziom trudności nie jest jakoś mega wygórowany, ale paradoksalnie to duży plus tej gry i mam do niej spory sentyment, bo nawet za dzieciaka potrafiłem ją przejść bez większych problemów (a to rzadkość w grach nes).
Oprawa audio-wizualna jak najbardziej spoko. Wkurwia jedynie, że po wciśnięciu pauzy - muzyka dalej leci.
Generalnie dla mnie całkiem fajna gierka, ukończyłem ją bodajże wczoraj w jakieś 40 minut.

Karnov (1987)
Pierwsze wrażenie gra robi słabe. Rzeczywiście wydaje się, że to kolejny nesowy platformer, jakich wiele.... wydaje się, że spokojnie gra nadaję się na składanki typu 358in1. Ale z czasem tytuł zyskuje i to sporo.
Największe zalety tej gry to przede wszystkim: mnogość lokacji i dużo power-upów. Do tego gra nie jest statyczna, bo mamy i pływanie i latanie xD
Na minus: bossowie, którzy działają bardzo schematycznie.
Dodam, że po uruchomieniu gra wydaje się bardzo łatwa, jednak z czasem robi się ciężko.
Mnie najbardziej rozjebali pojawiający się z dupy jacyś pakerzy, którzy spadali z góry (nie pamiętam w którym poziomie).
Aha, no i moim zdaniem gra jest krótkawa. Do ogrania w jakąś godzinę, a jak ktoś wymiata to nawet w pół (na youtubie chyba jest 17 minut).

Castlevania (1986)
Jedynka naprawdę kawał dobrej gry. Jest trudna, zwłaszcza końcówka, ale paradoksalnie dodaje do uroku. Jak dla mnie jedna z lepszych gier na pegasus.

Castlevania II: Simon's Quest (1988)
Odpaliłem dwójkę i.... WTF. Nie powiem, że druga część jest zupełnie kiepska, ale nagle zupełna zmiana systemu rozgrywki nie wyszła tej serii na dobre. W dodatku wkurwiające zmieniające się co chwilę pory dnia potrafiły napsuć nerwów. Nie wyobrażam sobie przejścia tej gry bez jakieś solicji/wskazówek. Za dużo z dupy wziętych (pozdrawiam drużynę CFL) dziwnych akcji, typu: trzeba iść tutaj i pierdolnąć wodą święconą. Ukończyłem i dwójkę, ale jak mówię - dla mnie niestety bardzo nieudany sequel. Ale za to muzyka naprawdę zacna.

Castlevania III: Dracula's Curse (1989)
I dochodzimy do trójki, która jest jeszcze lepsza od części pierwszej. Twórcy wyciągnęli wnioski i po prostu zrobili grę w stylu jedynki, ale dopieścili ją już na maxa. Najlepsza część.

Jackie Chan's Action Kung Fu (1990)
Prosty i przyjemny platformer z dość dużą postacią jak na klimat pegasusa.

Mr. Gimmick (1992)
Ok, gra jest dobra. Pod względem audio-wizualnym nawet bardzo dobra. IQ przeciwników rzeczywiście nad wyraz wysokie jak na pegasus.
Ale za tyle wkurwienia ile dostarczyła mi ta gra muszę jej dać mały minus.
Udało mi się w bólach ukończyć, a właściwie "prawie" ukończyć, bo oczywiście bez dodatkowego poziomu, więc mały karakan nie uratował lafiryndy i smutny skończył w piwnicy.
Ale to nie ważne. Gra wróciła do ekranu tytułowego, pojawiły się napisy cudownych twórców - mnie to wystarczy.

Spider-Man: Return of the Sinister Six (1992)
Ta gra to straszliwy crap, ale z kronikarskiego obowiązku i nostalgii z lat dziecięcych, musiałem ją ukończyć. Nie jest specjalnie długa, więc nie ma tragedii.

Splatterhouse: Wanpaku Graffiti (1989)
Świetna i mało znana gra na pegasus! Jest generalnie utrzymana w klimacie horrorowym + jest wiele nawiązań do klasycznych horrorów i pop-kultury. Wręcz gra wyśmiewa/parodiuje niektóre horrory, jeśli ktoś jest fanem horrorów to na pewno mu przypadnie do gustu. Nie jest tez przesadnie trudna, ale to dla mnie plus.

Go Dizzy Go (1993)
Tak rozkminiłem, że ja nigdy nie ukończyłem tej gry. Musiałem więc to zmienić. Nie jest jakoś długa, wspomagałem się zapisywaniem stanu gry, bo w dalszych poziomach robi się piekielnie trudno, zwłaszcza grając samemu. Łatwiej jest z pewnością w ko-operacji. Ale udało mi się ją ukończyć.

The Ultimate Stuntman (1990)
Znana ze Złotej 5 i chyba najmniej doceniana, ale po prostu wypada najbardziej blado. Ogólnie zapowiada się nieźle. Pierwszy poziom jedziemy autem, drugi już chodzony, później dochodzą kolejne poziomy, takiej ka wspinaczka czy paralotnia. Nie mniej po kilku poziomach wszystko robi się dość mocno powtarzalne, a sama gra jest stosunkowo długa. Dodatkowo boss również się powtarza, tylko jest silniejszy. Nie ukończyłem tej gry. Wykrzaczyła mi się gdzieś pod koniec na walce z Androidem. Ale nie mam już ochoty do niej wracać.

Batman (1989)
Świetna gra. Oczywiście jak większość gier na pegasusa, poziom trudność dość wyśrubowany, ale po wyuczeniu kilku elementów na pamięć, da się ją ukończyć. Gra dość mocno wzoruje się na filmie.

Batman: Return of the Joker (1991)
Tutaj już zupełnie inny klimat od poprzednika. Sam Batman jest ponad 2 razy większy. Gra nadal miodna, ale poziom trudności wyśrubowany jeszcze bardziej. Ukończyłem z zapisywaniem stanu gry.

Batman Returns (1992)
Zupełnie inny klimat - tym razem bijatyka. Dość trudna bijatyka. Grałem tak na luzie z zapisywaniem stanu gry i z kodami. Udało się w ten sposób ukończyć.

Daiku no Gen-San (1990)
Mało znana gra, bo nie wyszła poza Japonią. Platformer gdzie nawalamy młotem w przeciwników. Znam ją z pirackiego carta z dawnych lat. Jedynka dość prosta i krótka, ale przyjemna. Oczywiście ukończyłem.

Daiku no Gen-san 2: Akage no Dan no Gyakushuu (1993)
Dwójka zdecydowanie lepsza jeśli chodzi o rozgrywkę, grafikę czy muzykę. Sam system rozgrywki pozostaje bez zmian, dwójka jest tez nieco dłuższa. Polecam, bo gra zacna, a mało znana.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:41, 31 Gru 2021    Temat postu:

Hokuto No Ken (1986)
Pamiętam tą grę z młodych lat. Gra nie jest długa i grałem w nią trochę w marcu, ale nie pamiętam czy udało mi sie ją ukończyć.

TaleSpin (1991)
Całkiem wymagająca gra pod względem poziomu trudności. No i sterowanie do którego trzeba się przyzwyczaić. Mimo to napradę wciąga. Polecam! Udało mi się ją ukończyć.

Choujin Sentai Jetman (1991)
Można by rzec, że prawilne power rangers z którymi nigdy nie miałem do czynienia. Tę grę poznałem dopiero teraz i jest naprawdę bardzo dobra. Fajne poziomy, gameplay, poziom trudności i walki mechów. Bardzo dobra giera. Oczywiście ukończyłem.

Wacky Races (1991)
Gra do której siadam z wielką przyjemnościa, a to dlatego, że ma niewygórowany poziom trudności i jest miła dla oka. Tak więc przeszedłem ją już nie jeden raz.

Little Samson (1992)
Zagrywałem się w tą pozycję w październiku i z tego co pamiętam nie udało mi się jej ukończyć. Prawdopodobnie gdzieś się zablokowałem. Gra ogólnie miodna, ale coś mnie w niej denerwowało. Spróbuję jeszcze kiedyś do niej przysiąść.

Blades of Steel (1987)
Znany z dzieciństwa hokej. Strasznie irytujące jest to jak jeżdża po lodzie i nie da się tego przyśpieszyć. Próbowałęm coś w to pograć, ale mój skill tak osłabł, że dałem sobie spokój.

Teenage Mutant Ninja Turtles (1989)
To naprawdę kawał dobrej gry. Powiem więcej to moja ulubiona z żółwiami. Ma jednak jeden dość duży minus - jest cholernie trudna i irytująca. Ma wiele momentów, których trzeba się nauczyć (np. przechodzenie przez małą szczelinę. Spróbujesz skoczyć - spadasz). Po drugie cała mapa to dość mocny labirynt i można trochę się pogubić i niepotrzebnie wejść gdzie nie trzeba. Kolejny problem to masa przeszkadzajek. Gdyby jednak tą grę nieco tylko przerobić i usprawnić - była by naprawdę fenomenalna. Świetna grafika i muzyka. Dla mnie ogólnie naprawdę miodzio.
Nie pamiętam już dokąd udało mi się dojść za dzieciaka, ale na pewno ukończyłem ten koszmarny poziom wodny. Oczywiście gry nigdy nie ukończyłem (chyba, że z cheatami).

Teenage Mutant Ninja Turtles II: The Arcade Game (1990)
Port gry z automatów i to widać. Zupełna zmiana konwencji gry. Tym razem dostajemy chodzoną bijatykę. Dość wtórną grę, również z wygórowanym poziomem trudności. Granie w pojedynkę jest cholernie uciążliwe. Dodatkowo okrojono maksymalną liczbę graczy, bo na automacie można było pykać w czwórkę (i to by było ciekawe), a na pegasusie już tylko we dwójkę (i tylko taką grę polecam). Gra mnie jednak nie urzekła... Jest po prostu... nudna. Powtarzalni przeciwnicy i po kilkunastu minutach już po prostu idziesz i nawalasz. Zero powiewu świeżości. Nie pamiętam gdzie dotarłem za dzieciaka, ale na pewno gry nie ukończyłem.

Teenage Mutant Ninja Turtles III: The Manhattan Project (1991)
Konwencja ta sama co poprzednio, ale ta część prezentuje się znacznie lepiej. Przede wszystkim o wiele lepsza fabuła, po drugie bardziej zróżnicowani przeciwnicy, po trzecie powiem świeżości w poziomach. Nie jest już tak nudno. Choć gra nadal trudna.

Teenage Mutant Ninja Turtles: Tournament Fighters (1994)
Kolejny obrót o 180 stopni i zupełnie inny gatunek gry. Tym razem bijatyka. Takich gier powstało stosunkowo niewiele na nesa, a jeśli wymienić gry dobre to już wystarczą palce jednej dłoni. I ta gra jest najlepszą bijatyką na nes. Nic więcej nie muszę dodawać. Po prostu kawał dobrej gry w swym gatunku. W grafice/muzyce widać rok produkcji, bo wyciska z konsoli co się da. Polecam.

Jackal (1988)
Piękna to gra o której w sumie nieco zapomniałem i nie grałem w to już ładnych kilka (kilkanaście?) lat. Przypomniał mi kumpel ostatnimi czasy i naprawdę wyrwało mnie z butów, zwłaszcza właśnie we dwóch graczy.
Klimat aż bije, idealny poziom trudności, idealny gameplay (ratowanie jeńców, etc.) wszystko idealnie dopracowane i doprawione świetnymi cut-scenkami.
Mogła by być trochę dłuższa, ale i tak chylę czoła i polecam!

Dusty Diamond All-Star Softball
Już chyba kiedyś opisywałem tę grę. To chyba moja ulubiona pozycja baseballowa na nes. Polecam, zwłaszcza na dwóch graczy.

Chip ’n Dale Rescue Rangers (1990)
Pierwsza cześć jest naprawdę dobra. Poziom trudności - dobry. Rozgrywka na dwóch - fenomenalna. Ogólnie wszystko na plus i to co zapadło mi w pamięć co bardzo mi się podobało za dzieciaka - to wybór etapu pomiędzy planszami. Można grać po kolei we wszystkie, a równie dobrze można odpuścić 3 poziomy. Jakoś tak zapadło mi w pamięć i fajnie mieć kontrole nad etapami gry Smile Natomiast to co jest największym minusem to bossowie. Wyglądają może spoko, ale są tak banalni, że jest to sytuacja wręcz żenująca.

Chip ’n Dale Rescue Rangers 2 (1993)
Sumarycznie bardzo podobna do jedynki, jednak trzeba jej oddać, że odrobiono lekcję i jest delikatnie ulepszona. Już pomijam kwestię audio/video, ale chodzi też o same poziomy i przede wszystkim bossy. Tutaj już nie wystarczy tylko stać i rzucać, ale trzeba się wykazać pewną zręcznością. Za to największy plus. Poziom trudności nie jest wygórowany, ale są momenty, gdzie łatwo stracić kilka żyć. Na szczęście co każdy etap (chyba) jest bonus, gdzie stosunkowo łatwo można zdobyć 1-2 dodatkowe życia.
Obie gry dla mnie - jedne z lepszych jakie powstały na nes, a już zwłaszcza na dwóch graczy.

Chip & Dale 3 (Unlicensed) (1995)
Piraci zrobili trzecią część, a właściwie jest to hack gry Heavy Barrel, tylko zamiast postaci chodzimy wiewiórkami. Gra średnia, ale trochę pograłem. Nie ukończyłem.

Star Wars: The Empire Strikes Back (1992)
Odkrycie roku? Nie wiem. W grudniu był u mnie kumpel i na jednym carcie bez obudowy była właśnie ta gra. Pograliśmy przez chwilę i wyłączyliśmy, ale jednak coś nas tknęło, aby do niej wrócić. No i zaczęliśmy grać rozkminiając we dwójkę i dochodząc coraz dalej, aż w końcu się zablokowaliśmy w jednym etapie. Gra wydaje się słaba i jest toporna w sterowaniu, ale wciąga.

Chińskie crapy
Jeśli ktoś miał w łapach carty typu 400in1 z aliexpress wie o czym mówie. Zazwyczaj chińczycy dają jakieś 100 dobrych gier, a reszta to chińskie badziewia. Ale na bani fajnie w to pogierzyć, dobra pompa jest.

Super Contra (1987)
Druga część Contry, którą przeszedłem z kumplem i jest to zdecydowanie najłatwiejsza Contra dostępna na nesa. Robią wrażenie projekty bossów, ale co z tego skoro są banalne.

Ninja Gaiden (1988)
Ninja Gaiden II: The Dark Sword of Chaos (1990)
Ninja Gaiden III: The Ancient Ship of Doom (1991)

Kiedyś włączyłem jedynkę i tak irytującej gry na nesa nie pamiętam. Zrezygnowałem z dalszej gry. Dostałem jednak informację, że część 1 i 2 są dość trudne i najlepiej zacząć od trójki. Tak też zrobiłem...
Trzecia część jest także trudna, ale po wielu bojach udało mi się ją ukończyć. Fajna grafiak i gameplay, fajna historia, ale wkurwia kilka elementów, takich jak szybki respawn przeciwników czy odrzut po ciosie.
Drugą część zacząłem, ale była koszmarnie trudna i włączyłem kody na nieśmiertelność. Tylko w ten sposób udało mi się ją ukończyć.
W jedynkę grałęm już normalnie i jest taka jak ją zapamietałem, czyli upierdliwa i wkurwiające. Ale ostatecznie udało mi się ją ukończyć.
Tak więc cała seria ograna i nie mam ochoty do niej wracać.

Circus Charlie (1986)
Gra znana u piratów pod nazwą "Circus Hoppala". Ma 5 poziomów, potem się zapętla. Zawsze ją lubiłem i ostatnio próbowałem nabić hi-score. Udało mi się osiągnąć wynik 96.410.

Mario Bros (1986)
W tej grze też próbowałem nabić hi-score, ale szło mi kiepawo, więc po jakimś czasie zarzuciłem.

Popeye (1982)
Jedna z pierwszych gier na pegasusa. 3 poziomy, potem się zapętla. Próbowałem nabić hi-score, ale wyszło jak zawsze.... czyli słabo.

Lode Runner (1983)
Pamiętam jak byłem dzieciakiem to ojciec zawsze w to grał, a ja czekałem nie raz godzinę, jak skończy i ja będę mógł zasiąść i młócić w Contrę. Gra ma 50 poiomów i kiedyś z nudów zacząłem grać i jest naprawdę przyjmenie. Dotarłem do 6 poziomu, ale wrócę do niej i ukończe wszystkie 50. To mój cel na 2022 Smile

Saiyūki World (1988)
Gra wydana przez Jaleco w 1988 roku tylko w Japonii. Gra inspirowaną produkcją Segi: Wonder Boy in Monster Land.
Zaczynamy grę z niczym... Goli i bosi. Dopiero po chwili od rozpoczęcia rozgrywki możemy zdobyć miecz. Generalnie w grze warto rozwalać przeciwników i skakać po teoretycznie pustych platformach bo bonusy wyskakują co chwila. Ważną rzeczą jest zbieranie monet, bo przemierzając krainę odwiedzamy kolejne chaty, gdzie od handlarzy możemy nabyć dodatkowe bonusy/usprawnienia. Czasami jednak po wejściu do chaty czeka nas walka z bossem. Nie mam pojęcia czy to po prostu pułapka czy trzeba pokonać tego bossa, aby iść dalej, bo osobiście wchodziłem do każdej chatki.
Gra wydana tylko w Japonii, więc dostępna tylko po japońsku. I tutaj nie ogarnąłem za bardzo tych zakupów. Tzn. o ile kminiłem samą ideę sklepu to nigdzie nie widziałem statusu ile mam tych monet na koncie i w skutek tego nie kupowałem za wiele, bo myślałem, że i tak mnie nie stać. Utknąłem w etapie, którego nie dało się przejść bez "większego skoku". Ten też trzeba zdobyć (lub kupić - nawet nie wiem dokładnie).

Nie było wyjścia. Reset i już miałem zrezygnować z dalszej gry... A jednak coś mnie podkusiło, aby spróbować ponownie. Jednak tym razem poszukałem najpierw informacji o grze w sieci. I tak trafiłem na kody (nie game genie, a normalne kody w grze). Są dostępne 3 kody w grze:
1. wysoki skok, 99 boltów, lepsza tarcza i nielimitowana ilość monet
2. automatyczne przejście do kolejnego etapu
3. ukryte continue
Użyłem więc kodu numer 1. Nie obyło się bez problemów, bo nie chciał mi wejść od razu, ale po kilku próbach udało się. I w ten sposób, nieco oszukując udało mi się ukończyć tą grę, co pomimo użycia kodu nie było wcale takie proste, a zwłaszcza ostatni etap, który jest istnym labiryntem i trzeba było mnóstwo błądzić i kombinować, aby rozkminić jak przejść dalej. Gra dość toporna, ale coś w sobie ma.

Saiyūki World 2: Tenjō-kai no Majin (1990)
Sequel wydany przez Jaleco 2 lata później. Ta gra została wydana również w USA pod nazwą "Whomp 'Em". Jednak zmieniono wiele grafik i częściowo muzykę. Ja jednak skupię się na japońskim oryginale.
Sequel to zupełnie inne spojrzenie na grę. Poza widocznie podobną (choć znacznie lepszą) grafiką - gra różni się od jedynki diametralnie. Zupełnie zmienił się element "strategiczny" Zamiast zdobywania kasy i zakupu bonusów - mamy do wyboru etapy, a po ukończonym każdym etapie zdobywamy nową broń. Nie brzmi znajomo? Dokładnie - Mega Man. Gra jest bardzo podobna do Mega Mana, dlatego myślę, że druga część przypadnie do gustu każdemu fanowi gier 8-bitowych.
Zaczynamy z kijem zamiast miecza i po ukończeniu pierwszego etapu pojawia nam się mapa z wyborem 6 różnych etapów - każdy w innej scenerii. Tutaj jeśli się już zna grę to pewnie warto obrać jakąś kolejność, ale jako, że ja nie znałem zupełnie - szedłem po prostu od początku z ruchem zegara. I muszę przyznać, że te podstawowe 6 etapów poszło w miarę gładko. Nie jest to gra banalna, ale kwestia wprawy i te 6 poziomów da się ukończyć dość gładko. Oczywiście po nim czeka nas dodatkowy, finałowy poziom. I tutaj zapomnijcie o moim poprzednim zdaniu. Robi się prawdziwy hardkor. Ostatni poziom jest koszmarny i jeśli nie macie w zapasie życia (dodatkowych buteleczek napełniających życie) to naprawdę życzę powodzenia.... W ostatnim poziomie wymagane jest również korzystanie z wszystkich/większości zdobytych broni z poprzednich 6 etapów. No i tutaj z bólem serca muszę przyznać, że utknąłem i to na dobre. Dokładnie w momencie etapu, gdy nie ma grawitacji i musimy przelecieć poziom, unikając wieeeeelu przeszkadzajek + sterować odpychając się od ... powietrza. Masakryczny moment w grze.
Chyba nie do przejścia dla mnie.... Może spróbuję za kilka lat. Jednak nie dałem za wygraną. Szybkie game genie i w ten sposób zobaczyłem ending.

Podsumowując.
Część pierwsza wydaje się crapowata, ale nie jest aż tak źle jak się wydaje. Oczywiście gra ma wiele mankamentów, ale coś w sobie ma.
Część druga to już majstersztyk w który nie tylko powinieneś zagrać, ale wręcz musisz zagrać. Świetna pozycja.
Podziękowania dla Verteksa, dzięki któremu poznałem te 2 pozycje (z tematu o przełomowych kontynuacjach gier).


Spartan X (1984)
Wydana także w USA pod nazwą Kung Fu.
Krótko o fabule, która o dziwo jest. Ukochana naszego wojownika zostaje porwana. Wyruszamy, aby ją odbić. Do pokonania mamy 5 pięter. Zewsząd wyskakują przeciwnicy i inne przeszkadzajki. Na końcu każdego etapu czeka nas pojedynek z bossem. Niestety jest tylko 5 pięter, więc gra jest do ukończenia w jakieś 10-15 minut, ale trzeba brać pod uwagę to, że gra wyszła w 1984. Pomimo roku wydania sam gameplay czy grafika jakoś nie razi i gra się naprawdę dobrze, tyle że krótko.
Dodam, że po uratowaniu Sylvii nie ma żyli długo i szczęśliwie, tylko znów pojawia się niebezpieczeństwo i gra zapętla się. Ciekawe czy istnieje jakieś ostateczne zakończenie czy zapętla się w nieskończoność.

Spartan X 2 (1991)
Niesamowite, że ta gra wyszła aż 7 lat po części pierwszej. I co ciekawe na pierwszy rzut oka nie widać zupełnie tych 7 lat. No ok - jest lepiej graficznie, ale sam gameplay niewiele się różni. Widocznie twórcy doszli do wniosku, że nie ma co grzebać w silniku czegoś co działa dobrze. Gra bardzo podobna do poprzedniej, tyle że znacznie bardziej rozbudowana. Więcej przeciwników i zdecydowanie więcej lokacji. Zamiast niemalże takich samych pięter, tym razem przemierzamy przez pociąg, statek czy samolot. Gra jest też dłuższa, choć nieznacznie, bo ma 6 etapów. Na końcu każdego czeka nas boss. Czy jest trudniejsza? Chyba tak, ale to ze względu na więcej i bardziej zróżnicowanych wrogów.
Dopiero teraz czytam, że gra ma nawet ciekawą fabułę i nasz dzielny wojownik wypowiada wojnę gangowi narkotykowemu. Do ukończenie w jakieś 20 minut i to znów największy minus tej gry. O ile w jedynce można na to przymknąć oko z racji roku wydania, o tyle tutaj nie ma już wytłumaczenia. Więc pozycja bardziej na rozluźnienie, bądź na rozgrzewkę przed inną, bardziej wymagającą grą. No i na koniec dodam, że poza standardowymi ciosami, w tej części dodano dwa nowe, m. in. rzut przez ramię.
Ostatnio miałem niewiele czasu, więc ograłem obie pozycje i tak jak wspominam je za dzieciaka - fajne ale na rozgrzewkę bądź po prostu wykorzystanie chwili na grę.

Dr. Mario (1990)
Grę znam i pewnie każdy z was ją zna, ale dopiero niedawno pierwszy raz zagrałem na dwóch graczy i to zupełnie nowy wymiar rozgrywki. Świetna sprawa!

Micro Machines (1991)
Jedna z najlepszych gier na pegasusa. Przeszedłem ją wielokrotnie. Ostatnio był u mnie kumpel z Rzeszowa to pyknęliśmy mały turniej i udało mi się wygrać Smile Bardzo lubię tę grę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gazor
MAJOR


Dołączył: 10 Kwi 2011
Posty: 566
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 18:02, 04 Lut 2022    Temat postu:

Jak tam Krzysiocart się sprawuje? Widziałem na eBayu i wysyła do UK więc myślałem nad zakupem ale pojęcia nie mam czy działa z tymi chińskimi konsolami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:19, 07 Lut 2022    Temat postu:

Działa z chinolami i ogólnie z większością konsol. Nie potrzebuje jakiś "specjalnych" mocy.
Jedynie trzeba mieć na uwadze, że odpali ok. 80% gier. Zależy od użytych mapperów w konkretnych grach. Czasami też się zdarza, że jakaś gra się odpala, ale nie wszystko działa jak powinno (czyli np. pasek stanu na dole znika), albo gra wykrzacza się na którymś poziomie (Turtles 3).

Generalnie jednak w większości gier jest ok. Ostatnio przeszedłem Monster in my pocket i nie było problemów.

Moim zdaniem lepszy jest Everdrive, ale jednak jest droższy i jest problem ze zdobyciem go przynajmniej w Polsce, bo nie wszędzie wysyłają do Polski. Jest jeszcze everdrive pro - tam dochodzi kilka ulepszeń takich jak zapisywanie stanu gier, ale ten cart jest już wymagający i potrzebuje więcej mocy, co znaczy że nie na wszystkich klonach się odpali.

Więc generalnie Krzysiocart warto, zwłaszcza że nie jest drogi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:31, 11 Kwi 2022    Temat postu:

Gry z pierwszego kwartału 2022:

Monster in my pocket
Gra do której chętnie wracam na konsoli. Nie jest długa, nie jest trudna, a sprawia naprawde masę frajdy. Świetna muzyka i oprawa wizualna. Gra dość późna i nie osiągnęła już takiego sukcesu, ale dla mnie jedna z najbardziej klimatycznych gier na pegasus. Chętnie wracam i lubię przysiąść na te 30-40 minut, które wystarcza do jej ukończenia. W dzieciństwie się grało w nieco łatwiejszego hacka: Batman i Robin, ale uwierzcie mi, że oryginał również nie powinien sprawiać większy problemów wytrawnym graczom.

Duck Tales
Ukończyłem ją nie raz, jednak ostatnio chciałem ją ukończyć na konsoli i miałem nie lada problemy (chodzi mi o część pierwszą). Ostatecznie nie udało mi się, ale ja tego tak nie zostawię Smile

Lode runner
Nadszedł czas najwyższy na temat serii, której fanatykiem był mój ojciec. Wielokrotnie siedziałem przy nim i "podziwiałem" jego rozgrywkę, właściwie czekając aż skończy, aby zabrać się za jakąś porządną grę jak Contra czy Adventure Island. Taki miałem stosunek w dzieciństwie do Lode Runner. Nie to, że gra była słaba, ale na mój dziecięcy umysł po prostu nie zachwycała. Ja poszukiwałem bardziej rozbudowanej akcji z przeciwnikami, których mogę rozwalić, a nie wrzucić w dołek. Choć zdarzało mi się również pogrywać za dzieciaka, ale zazwyczaj tylko chwilowo - nigdy dłużej.

Oryginalna wersja powstała w 1983 na kilka platform bardziej komputerowych. A ponieważ gra odniosła duży sukces szybko została przekonwertowana na wiele innych systemów i tak w 1984 Lode Runner zadebiutowało na Famicomie. O co chodzi w tej grze. Krótko mówiąc - musimy zebrać wszystkie kupki złota i opuścić dany poziom na drabince, która się pojawi właśnie po zebraniu wszystkich kupek złota. Brzmi prosto? Za prosto, dlatego przeszkadzać nam będzie dwójka bądź trójka przeciwników (zależnie od poziomu). My możemy się bronić tworząc dołek w podłożu w który przeciwnik wpada na chwilę... a po chwili z niego wychodzi. Jeśli jednak go "zakopiemy" kilkoma dołkami to nie znika, tylko respi się w innym miejscu na planszy.

No i to w sumie tyle. Wersja na pegasus liczy 50 poziomów. Poziom trudności jest zmienny, tzn. trafiają się poziomy bardzo łatwe nawet pod koniec gry, a czasami jednak człowiek się zawiesi na jakimś i minie jakiś czas zanim uda się go przejść. Ta gra to połączenie gry logicznej i zręcznościowej. Troszeczkę razi słabe iq przeciwników, gdzie czasami wystarczy milimetr wejść po drabince w górę i zaczynają iść w drugą stronę, ale z drugiej strony po mojej analizie niektórych poziomów - bez tego "słabego iq" przeciwników gra była by cholernie trudna, a może i niemożliwa do przejścia (no, może przesadziłem, ale trudna).
Dodatkowo gdy już nam się znudzi/przejdziemy całość - mamy do dyspozycji kreatora i możemy stworzyć swój poziom. Świetne urozmaicenie i wiele radochy za dzieciaka, właśnie dzięki temu edytorowi.

Grę udało mi się ukończyć (na konsoli, ale na "raty")... i tutaj jeszcze jedna rzecz - gra jest dość długa. 50 poziomów, ale to wcale nie jest takie proste jak się wydaje. Więc sumarycznie ukończenie jej za jednym podejściem - zajmie trochę czasu. Ja ukończyłem grę chyba w 4 podejściach - codziennie grając 10-15 leveli. Aha i ważna rzecz, którą pragnę dodać - scrollowanie planszy to tylko lewo - prawo. Ma to duże znacznie w związku z kolejną częścią...


Power Blade
Ekran tytułowy i Arnold jak malowany. 6 sektorów - na plus, że możemy wybrać od którego chcemy zacząć. Ok, w dzisiejszych czasach to nie ma większego znaczenia, ale za dzieciaka taka opcja dawała jednak szansę poznać nieco więcej gry, bo takto pewnie skill by nie pozwolił na dotarcie do końca. Po przejściu 6 poziomu, jest jeszcze jeden finałowy.
Oczywiście grałem na tym łatwiejszym poziomie trudności (więcej czasu), bo właśnie jest tutaj limit czasowy i co ważne - tego czasu może zabraknąć.... Dlaczego? Bo ta gra to kurewski labirynt. Nie lubię takich gier. Jedynie Alien z tego typu rzeczy przywołuje u mnie miłe wspomnienia, ale w tej grze tyle co się nawkurwiałem przez to, że nie wiadomo gdzie dokładnie iść... A do tego wszystkiego trzeba znaleźć gnoja z kartą dostępu... Arghhhh. To dla mnie największy minus.
Jeśli chodzi o pozostałe czynniki no to jest naprawdę dobrze. Poziom trudność dobrze wyważony, postać ok, sterowanie z początku może się wydawać dziwne, ale kwestia chwili. Fajny zakres broni - w sensie, że w każym kierunku. Ale tak naprawdę to wszystko rozbija się o egzoszkielet. Gdy go już zdobędziemy to poziom trudności drastycznie spada i za wszelką cenę trzeba robić wszystko, aby go utrzymać do końca lub przynajmniej jak najdłużej. No i jeśli nam się to uda, to z egzoszkieletem żaden boss nie powinien być jakimś szczególnym wyzwaniem.
Ogólnie gra ok, ale ma kilka dużych mankamentów.

Power Blade 2
No i wtedy wchodzi ona cała na biało. Tak powinny wyglądać kontynuację, czyli druga część musi być minimum na poziomie poprzedniej, a najlepiej, żeby była jeszcze lepsza. I tutaj sprawdza się to w pełni, bowiem w drugiej części wyeliminowano większość mankamentów, która trapiły jedynkę.
Graficznie jest oczywiście lepiej, ale to są szczegóły. Najważniejsze, że znacząco zmieniono gameplay. Teraz na motocyklu wybieramy poziom. Do wyboru jest 5 etapów. Zrezygnowano z pieprzonego labiryntu. Po prostu przemy przed siebie. Dodatkowa fajna opcja, z góry wiemy ile "check pointów" musimy zaliczyć, czyt. drzwi czy jak to tam. Wszystko jest na pasku: na którym jesteśmy i ile jest w sumie. Bardzo fajna sprawa. No i najważniejsze. O ile w jedynce egzoszkielet jak już zdobyliśmy to mogliśmy mieć do usranej śmierci (egzoszkieletu śmierci), tak tutaj już nie jest tak kolorowo i podczas używania, schodzi nam pasek energii, który oczywiście możemy doładowywać power-upami. O wiele lepsze rozwiązanie. Co więcej - mamy do dyspozycji kilka różnych na różne warunki (woda, unoszenie się w powietrzu). Jedno mogę doradzić - gdy nie trzeba oszczędzajcie energię. Są bowiem momenty gdzie nie wyobrażam sobie przejścia bez egzoszkieletu.
Tak jak Preki wspomniał - dwójka jest znacznie trudniejsza. Ale jednocześnie dodano wiele fajnych elementów, bardzo pomysłowych, wymagających naprawdę dobrej zręczności (lub wielu, wielu prób). No i bossowie.... Teraz czuć, że to boss, a nie popierdółka. Najbardziej dał mi popalić boss z 5 poziomu i jakaż była moja radość gdy udało się go pokonać.
Radość jednak nie trwała długo, bo wzorem z "Monster in my pocket" pod koniec gry musimy rozwalić każdego bossa raz jeszcze. Arghhhhh.... to mnie wkurwiło. Mogli sobie darować, zwłaszcza, że gra i tak jest trudna. Boss finałowy o dziwo nie jest jakiś wybtnie trudny.
Tak więc podsumowując dwójka jest już blisko ideału.

Power Blazer
Zdziwliście mnie panowie tą informacją Power Blazer -> Power Blade.
Nie miałem o tym pojęcia, że pierwowzór japoński wyglądał zupełnie inaczej. Jednak ponieważ ogrywam serię to zabrałem się i za tą część.
Niestety ciężko się z początku gra, zwłaszcza, że człowiek ma pewne przyzwyczajenia z Power Blade. Najbardziej doskwiera to, że nie da się rzucać bumerangiem w górę. Druga rzecz to... ja rozumiem precyzyjne skoki, ale to jest ***** gruba przesada. Tutaj nie ma miejsca na najmniejszy błąd. Baaa... nawet sam skill nie wystarczy trzeba mieć jeszcze farta. Grałem z szybkim savem w dwóch momentach, bo gdyby nie to, to chyba cały sprzęt wyleciał by przez balkon z głośnym komentarzem: "*****, jebane gówno".
Tak ogólnie no to poziomy nie są wybitnie długie, ale jakieś takie miałkie, powtarzalne. Widać dokładnie co pozostało z tej gry w Power Blade, a co nie. Gra znacznie trudniejsza od Power Blade. Nawet bossowie tutaj są trudni. A właśnie apropo. Kolejny duży minus. Nie widać nawet czy trafiasz w bossa czy nie. Nie ma żadnego efektu, żadnego paska życia. A dodatkowo w bossa finałowego trzeba tyle razy pierdolnąć, że kciuk do wymiany.
Więc ogólnie Power Blazer nie jest grą złą. Jest poprostu niedorobioną. Nazwał bym ją wersją beta. Jakiś najebany japończyk-betatester po wczorajszym chlaniu sake z szefem - przepuścił to gówno w takiej formie i wyszło jak wyszło. Dobrze się stało, że do USA trafiła już jednak bardziej dopracowana gra i przede wszystkim usunięto te newralgiczne miejsca, których przejście graniczy z cudem (lub milionem prób).

Kick Master
Coś mi świta gdy ponownie ogrywałem Kick Mastera, ale jakoś szczególnie nie zapadła mi ta gra w pamięci z dzieciństwa. Pamiętam jedynie mroczny klimat i to, że po rozwaleniu przeciwnika wyskakują 3 przedmioty.

Ja jednak chciał bym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Sposób na prawie każdego bossa to kopniak w górę. Wystarczy "złapać" bossa i nawalać jeden przycisk (lub turbo) i tyle. Czekamy cierpliwie, aż pasek energii mu się skończy - wygraliśmy. Nie wiem czy to celowe działanie, bo gra i tak jest trudna, czy jednak niedopatrzenie programistów, ale przy zastosowaniu tego triku prawie żaden boss nie jest jakimś szczególnym wyzwaniem. No dochodzi wyzwanie, aby go "złapać" na tego kopniaka. Wynika to z tego, że po zadanym ciosie - nasz przeciwnik jest jakby na chwilę "sparaliżowany", dzięki temu my go nawalamy kopniakami, a on się już nawet nie ruszy.

Gra bardzo mroczna, aż ocieka tym mrocznym klimatem. Akurat mnie osobiście połączenie elementów rpg i platformera tak jakoś średnio podeszło. Za dużo motania się - co by tu użyć, itp. itd. Ale ogólnie gra dobra, może nie należy do moich ulubionych, ale grało się bardzo przyjemnie i za jakiś dłuższy czas chętnie przysiąda po raz drugi.


Guerilla War
Cudowna gra, jedna z najlepszych w swym gatunku.
Jeden z tych cudownych cartów, które zawsze pragnąłem mieć za dzieciaka.
Największy plus tej gry to dla mnie jednak.... nielimitowane kontynuacje. I co ważne kontynuujemy w miejscu w którym zakończyliśmy grę. Nie musimy znów zaczynać całego poziomu od początku jak w przypadku wielu, wielu innych gier.
Dzięki tym nielimitowanym kredytom - gra staje się świetna jako po prostu produkt do dobrej zabawy, odstresowania się. Nigdy nie miałem ambicji, aby przejść ją całą na podstawowych życiach. Nie zrozumcie mnie źle - każdego kto tego dokona - szanuję w opór. Nie wszyscy jednak są Mariooosem czy innym wymiataczem, który będzie młócił tygodniami, aby ukończyć jakąś pozycję.
Niektórzy po prostu chcą się dobrze bawić, grając w gierki z pegasusa. Taką osobą jestem ja, tak więc korzystałem namiętnie z kontynuacji. Co więcej - nawet specjalnie się nie przejmowałem utratą żyć i dawało mi to jeszcze więcej frajdy.
I co więcej - niektóre momenty z końcowych etapów zauważyłem, że chyba łatwiej przejść po prostą idąc naprzód nie rozwalając i nie oglądając się na przeciwników.
Gierkę ukończyłem, ale ile poszło tych kontynuacji to nie zliczę

The Jungle Book
Nasz dzielny bananowy chłopiec biega, skacze, wspina się po lianach, skacze po drzewach - naprawdę potrafi wiele. Ale bierzcie na poprawkę, że sterowanie jest nieco specyficzne. Nie powiem, że kiepskie, bo jest moim zdaniem dopracowane i takie właśnie miało być, ale... trzeba jednak się do tego przyzwyczaić. Dużym plusem jest też łopata, którą możemy zdobyć po rozwaleniu jednego konkretnego przeciwnika na danym poziomie. Dzięki niej po ukończeniu rozdziału mamy bonus w którym biegamy przez 30 sekund i zbieramy bonusy ile tylko się da, m. in. dodatkowe życia. I to kolejny plus tej gry. Można tutaj zdobyć naprawdę wiele żyć - są poukrywane w każdym rozdziale + dodatkowe w bonusach. Nikogo nie dziwi kończenie gry z dwucyfrowym licznikiem żyć.

Jednak żeby nie było tak kolorowo z tymi życiami to nie bez powodu jest ich tak wiele - każdy poziom ma ograniczenie czasowe. Mamy 5 minut na eksplorację całego terenu i znalezienie tych przeklętych klejnotów. Nie muszę chyba dodawać, że nie jest to takie proste i czasami mozolnie kręcisz się jak gówno w przeręblu, bo na liczniku nadal 1 klejnot do zdobycia. Tak więc ta duża liczba żyć - to dobry balans w grze. W etapach mamy również checkpointy, gdzie w razie utraty życia - startujemy właśnie z tego miejsca.

Przed startem gry mamy możliwość wejść w opcje gry, gdzie m. in. możemy zmienić poziom trudności. Zaznaczam, że cały ten opis i moje doświadczenia z grą bazują na domyślnych ustawieniach. Przedstawiłem chyba w miarę przystępnie wszystkie aspekty tej jakże dopracowanej gry. Czas więc na werdykt.

Coś mi w niej nie pasuje
Niestety nigdy nie była i już nie będzie to moja ulubiona gra. Powiem więcej - zawsze coś mi w niej nie pasowało. Coś podobnego mam z grą Tom&Jerry. I za dzieciaka nawet w nią trochę katowałem, ale była trudna i irytująca. No bo raz, że ciężko znaleźć te jebane klejnoty. A dwa, że jeszcze ten jebany stoper. Mogli sobie podarować już ten czas, bo szukanie klejnotów samo w sobie jest irytujące momentami. Chyba po prostu nie przepadam za takimi grami, gdzie nie wiem gdzie iść i błądzę i chuj mnie szczela. Grę ukończył, ale zajeło mi to sporo godzin na 4 podejścia z zapisywaniem stanu gry. Nie wyobrażam sobie przejścia jej na raz - no chyba, że z solucją gdzie i jak iść. Zawziąłem się i chciałem ją ukończyć ten jeden jedyny raz, bo nie sądzę, abym kiedyś do niej powrócił.
Etap, który mi się najbardziej podobał to 8 - jedyny bez labiryntu i bez szukania. Po prostu skaczemy po platformach, które spadają w dół. Oczywiście nawet ten etap jest lekko zjebany, bo są momenty gdzie nie widać co jest na dole ekranu, a skoczyć musisz, więc masz dwa wyjścia:
a) skaczesz na ślepo i liczysz na cud
b) znasz już tą grę na pamięć i wiesz jak skoczyć
Nie lubię takich momentów w grze, gdzie trzeba coś znać na pamięć, żeby przejść dalej.

Tak więc podsumowując - dostajemy całkiem dobrą grę.
Ja jednak poczułem się jakbym dostał lukrecje w papierku po cukierku czekoladowym.


Asmik-Kun Land
Pograłem chwilę w to coś (może z pół godziny). Udało mi się ukończyć dwa poziomy i powiedziałem sobie dość. Bo to... Dość męcząca gra.
Klimat ok, graficznie spoko, jest wrecz mocno nietypowo i to ją wyróżnia. Ale sama rozgrywkaaaa.... Masakra. Nie dość ze wszystko dzieje sie wolnooo, wolno sie porusza bohater, to dodatkowo giniemy od jednego uderzenia....
Do tego dość sporo japońskiego ktory sie przewija.... I ten papier-kamien-nozyce w walce z bossami.
Pograłem, zobaczylem co to i podziękuje. To nie dla mnie.


The Jetsons: Cogswell’s Caper!
Było o Flintstonach - więc nie można zapomnieć o Jetsonach.
Gra na nasza konsolę wydana przez Taito w 1992r. w USA. W pozostałych krajach w 1993, czyli stosunkowo późno.

I tak jak jako kreskówka - większość woli Flintstonów, tak podobnie wygląda sytuacją z grami. Flintstonowie zdobyli wielką popularność jako gra na nes/famicom, a tymczasem o Jetsonach jest jakby trochę ciszej. A przynajmniej ciszej było zawsze na naszym podwórku.... w Polsce.

Ja osobiście nigdy nie spotkałem się z tą grą za dzieciaka, a te kilkanaście lat później tez jakoś nigdy nie przysiadłem do niej na dłużej. Coś mnie w niej irytowało. No i wyglądało to na podróbkę Chip & Dale (podnoszenie skrzynek, etc.).

Przychodzi jednak taki czas w życiu każdego gracza, że zasiada w końcu do gier, które omijał. I ten czas nadszedł i dla mnie i musze powiedzieć, że bawiłem się wybornie. To jest naprawdę dobra gra z wieloma ciekawymi rozwiązaniami. Nie jest też wcale taka prosta jak się z początku wydaje. Mamy też krótkie poziomy, gdzie musimy tylko odnaleźć domownika.

Łącznie do przemierzenia 8 etapów i co najciekawsze. Nie wiem czy spotkałem się kiedykolwiek z tego typu grą "pełnowymiarową", gdzie na koniec gry nie trzeba pokonać bossa. I to kolejna rzecz, która mnie urzekła w tej pozycji.


Joe & Mac
Odświeżyłem tą pozycję. No i potwierdza się wszystko to co pisałem już wcześniej, czyli to całkiem fajna gra. Graficzne smaczki właśnie w postaci wielkich oczu dodają uroku całej grze. Wiele ciekawych broni i te nowe bronie nie zawsze są lepsze od standardowej. Największy jak dla mnie plus jest jednak za bossy. Wyglądają przepięknie. A trzeci boss to jeden z moich ulubionych (i jednocześnie uważam go za najtrudniejszego). Dodatkowo sam fakt, że można być zjedzonym przez roślinę, która tylko wypluje kości - piękne.

I do tej pory zawsze pisałem, że gra jest zbyt statyczna, ale jednak odwołuję to zdanie. Ona po prostu miała taka być. Nie ma może wielu elementów stricte platformowych gdzie musimy gdzieś skoczyć i idealnie wycelować. Tutaj wszystko bardziej opiera się na ataku przeciwników z każdej strony (zwłaszcza latających). I tutaj trzeba wykazać się refleksem/zręcznością. Poza atakiem - mamy opcję wysokiego skoku i niejednokrotnie warto jednak w ten sposób uniknąć ataku. Tak więc teraz traktuję to po prostu jako element tej gry. Tak miało być i tak jest.

Jednak nawet jeśli nie jesteśmy wybornymi graczami - na szczęście pasek życia jest dość duży... I nawet jeśli sporo oberwiemy to zawsze znajdzie się żarcie, które nam go napełni.

Więc jedyna rzecz do której można się przyczepić to długość tej gry. No jest nieco krótka. Poziomy są bardzo krótkie. Wydaje mi się, że ta gra została stworzona bardziej właśnie aby pokazać piękne wykonanie bossów. Poziomy to tylko taki przerywnik. Grę spokojnie można ukończyć w 30-40 minut.


Gremlins 2: The New Batch
Sterujemy Gizmo i poruszamy się po piętrach budynku. Naszym celem jest dotarcie do Centrum Kontroli Gremlinów, tak aby unicestwić wszystkie złe stworki. Oczywiście nie jesteśmy bezbronni i mamy broń i co każdy poziom nasza broń jest coraz lepsza (no, powiedzmy). Gra ma pięć poziomów. Każdy poziom składa się bodajże z 2-3 etapów. Więc ogólnie nie jest to gra wybitnie długa i pewnie da się ją czysto teoretycznie ukończyć w 25 minut. Oprawa graficzna jak i muzyczna jest na wysokim poziomie, no i najważniejsze: Gra w całości w rzucie izometrycznym.

To tyle tytułem wstępu. Czas na najważniejsze czyli gameplay.
Carta z tą grą posiadam od kilku lat, jednak na konsoli nigdy nie szło mi specjalnie dobrze. Chyba mój rekord to drugi poziom. Ostatnio jednak skacząc po romsecie zdecydowałem w końcu do niej przysiąść. Wiedziałem jednak, że poziom trudności tej gry wykracza poza moje możliwości, więc zacząłem grać z szybkim save'm. Krótko mówiąc przed prawie każdym momentem gdzie trzeba skakać po platformach zapisywałem stan gry.

I teraz najważniejsze... Wielokrotnie już pisałem, w grach na nes, że poziom trudności jest tak wyśrubowany, że nie wierzę jak to można ukończyć na konsoli. Ta gra to dokładnie to samo. Powiem więcej - to chyba jedna z najtrudniejszych gier na nes. Nie mieści mi się w głowie jak to można ukończyć na konsoli. Ja grając z szybkim zapisem - nie raz traciłem 10-20 żyć... aby przeskoczyć kilka platform....

Co w tej grze jest takie trudne? Przede wszystkim skoki. Nie dość, że mamy rzut izometryczny (więc łatwo zjebać) to gra wymaga ultra-zręczności, bo mamy wiele platform poruszających się, etc. Dodatkowo czasami podczas sekwencji gdy my skaczemy - już pojawia się przeciwnik i strata serca jest nieunikniona.

Tak jak mówił mi MWK jakiś czas temu - gra jest cholernie trudna i to prawda. Na konsoli jakoś mnie odrzucał właśnie ten wyśrubowany poziom trudności. Ale teraz gdy udało mi się ją ukończyć z szybkim save - dopiero widzę jak bardzo ten poziom jest wyśrubowany w dalszych poziomach.

Na osłodę dodam, że ostatni boss jest banalny.


Turtles 3
Grane chwilę z siostrzeńcem w trybie multiplayer. Multiplayer zawsze na propsie w tej grze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 8:53, 30 Wrz 2022    Temat postu:

W końcu po tych wszystkich latach - nadszedł ten dzień dokładnie miesiąc temu kiedy zakupiłem Famicom AV, czyli ostatnią wersję systemu 8-bitowego od Nintendo.
Kosztowało mnie to 350 PLN + zasilacz i przewód osobno. Razem prawie 400zł.

Komfort grania -niesamowity. Pady dodgbone, tylko krzyżak i przycisk A i B, czyli tak jak w oryginale. Do tego krzysiocart i możliwość odpalanie 82% gier wydanych na nesa/famicoma.

Dlaczego w końcu przekonałem się do orginalnej konsoli zamiast klonów pegaza?
Jakość, komfort i przede wszystkim prawdziwe NTSC.

Po graniu na zlotach jednak człowiek zaczał odczuwać, że granie na pegasusie w te "zwolnione" gry NTSC na PALu wyglądają średnią. Dlatego teraz czas na ponowne odkrywanie świata 8-bit w realnej prędkości na oryginalnej konsoli.

Miałem mały problem z krzysiocartem, ale autor Krzysio ogarnął mi temat za darmo i dzisiaj dotrze do mnie spowrotem.

A pierwsza gra jaką biorę na warsztat to dokładnie ta sama gra co testowałem na klonie RS-37, a mianowicie "Monster in my pocket".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:53, 02 Sty 2023    Temat postu:

Kolejna porcja ogranych gier od kwietnia 2022 do końca października 2022:

Kyattō Ninden Teyandē! (Ninja Cat)
Ukończona w tym roku dwukrotnie: na chińskiej konsoli RS-37 w kwietniu oraz na Famicom AV w październiku.
Gra do której chętnie wracam, wróciłem i ostatnio i zdania nie zmieniam.
Ta gra to idealna gra dla młodego dzieciaka. Po pierwsze jest historia i nawet po japońsku to zawsze coś, po drugie jest bajkowy klimat, po trzecie nie jest trudna.
No i te specjalne postaci bez których przejście gry jest niemożliwe. No cudo po prostu.
Dla mnie za całokształt jedna z ważniejszych gier. I do dziś pamiętam pierwsze spotkanie z nią. Byłem wtedy z mamą u sąsiadki w bloku i jej syn (starszy ode mnie o ~8-10 lat) naparzał właśnie w Samurai Pizza Cats. Siedziałem jak zaczarowany przed telewizorem i oglądałem jego grę niczym serial animowany.
Miałem wtedy z 5-6 lat. Niedługo później w niewyjaśnionych okolicznościach udało mi się dorwać cart z tą grą i wtedy wsiąkłem w ten świat na długo... na bardzo długo...

Panic Restaurant
Ukończyłem na android boxie z zapisywaniem stanu gry.
Ostatnio po latach znowu przysiadłem do tej gry, bo to jedna z tych gier do których można wracać w nieskończoność, ale to co mnie uderzyło to dwie rzeczy:
1. Gra jest stosunkowo krótka.
2. Poziom trudności nie jest jakoś mega wygórowany, choć są wkurwiające przeszkadzajki.
Bardzo dobra giera i na pewno do niej jeszcze wrócę nie raz. I to być może nie długo, tym razem na konsoli Famicom AV i bez zapisywania stanu gry.

Wai Wai World 2
Ciekawa sprawa. Mam zanotowane, że w to grałem, ale nie jestem pewien czy ukończyłem czy też nie i teraz jak patrzę na gameplay na youtube to tak przypomina mi się jak przez mgłę. Na pewno będzie ponowne podejście tym razem na konsoli Famicom AV.


Contra
W tym roku ukończyłem tą grę kilka/kilkanaście razy. Często z kimś i braliśmy po 30 żyć, żeby iść na luzie. Dopiero jesienią przysiadłem tak jak się powinno czyli na 3 życiach i oto moja relacja z tego wyczynu.

Tak sobie ostatnio przysiadłem i spróbowałem po kilku latach ukończyć Contrę na 3 życiach i miałem problemy. W końcu jednak się udało. Na pewno jest znacznie łatwiej w dwie osoby.
Contra to gra idealna, której nic nie brakuje. To 8-bitowa perełka, która nigdy się nie kończy. To nie jest jedna z tych gier w które tłuczemy i gdy zobaczymy napisy końcowe to koniec - ukończyliśmy - tyle - wystarczy.
To gra do której się wraca przy każdej okazji. Samemu - dla relaxu. We dwójkę - obowiązkowo. Świetna pozycja.

Ale ja chciał bym się cofnąć jakieś 27 lat wstecz, bo mniej więcej tam sięga moja pamięć, a dokładnie pamiętam moje pierwsze spotkanie z Contrą. Byłem z mamą chyba u jej chrzestnej (dalsza rodzina). Były to zimowe dni, na dworze już zapadał zmrok, śnieżne zaspy wokoło, smog w powietrzu, ale wtedy nikt na to nie zwracał uwagi. Ciocia dołożyła do pieca, mama siedziała przy kawie, a ja się nieco nudziłem, spoglądając na dziwne szare plastikowe "pudełko" przy telewizorze unitra. Nie mam pojęcia czy już wtedy miałem styczność z pegasusem, ale na pewno był to mój pierwszy kontakt z "oryginalnym" pegazem. Był to model MT 777 DX i zrobił na mnie ogromne wrażenie, a zwłaszcza kanciate pady. Niestety nie znałem się za bardzo i nie chciałem ruszać czyjegoś urządzenia, na szczęście po jakimś czasie pojawił się dużo starszy "kuzyn" i po odfajkowaniu "dzień dobry" ruszył do telewizora. Uruchomił całe ustrojstwo, przedmuchał slot fioletowego cartridga, wsadził w slot konsoli i włączył. Moim oczom po raz pierwszy w życiu ukazała się składanka 168in1 z cudowną muzyką. Siedziałem jak zahipnotyzowany, a po chwili gdy kuzyn uruchomił Contrę - siedziałem jak zaczarowany. Jakbym to ja był tym komandosem, dziecięca wyobraźnia nie zna granic i nigdy nie zapomnę tego uczucia jak obserwowałem pierwsze przejście tej gry. Każdy kolejny poziom powiększał mój zachwyt, a ostatni etap rozłożył mnie na łopatki. Ostatni nieco obleśny boss i koniec. Wyspa wybucha, helikopter odlatuje. Piękne. Po skończonej rozgrywce pozwolono w końcu mi spróbować swoich sił po raz pierwszy w życiu. Nie pamiętam czy dotarłem chociaż do drugiego etapu, ale pamiętam że stwierdziłem, że jeśli tak wyglądają gry na pegasusa - to ja tego pegasusa muszę mieć! Do tej pory grałem tylko na commodore 64, a gry na ten komputer wyglądały dość specyficznie. No i to kręcenie głowicy, oczekiwanie w ciszy bez tupania czy gra się załaduje. A tutaj cyk, wyjąć, dmuchnąć, wsadzić - i można grać. Cudowna gra na cudownej konsoli. Można powiedzieć, że to był początek tej całej przygody.

Lata późniejsze to moment kiedy udało mi się dorwać 168in1 i grałem bardzo często. Był okres kiedy raz dziennie Contrę przejść musiałem. Ale żeby nie było tak kolorowo zawsze ustawiałem sobie 99 żyć. Grałem bezstresowo, nie przejmując się utratami żyć. Po prostu chłonąłem tą całą atmosferę wylewającą się z ekranu.


Dusty Diamond All-Star Softball
Opisywałem już chyba tą podwórkową, baseballowo-softballową grę. Wyjątkowa, bo moja ulubiona. ukończona ponownie na kieszonkowej konsoli Pocket Go.

Guerilla War
Cudowna gra, jedna z najlepszych w swym gatunku.
Jeden z tych cudownych cartów, które zawsze pragnąłem mieć za dzieciaka.
Największy plus tej gry to dla mnie jednak.... nielimitowane kontynuacje. I co ważne kontynuujemy w miejscu w którym zakończyliśmy grę. Nie musimy znów zaczynać całego poziomu od początku jak w przypadku wielu, wielu innych gier.
Dzięki tym nielimitowanym kredytom - gra staje się świetna jako po prostu produkt do dobrej zabawy, odstresowania się. Nigdy nie miałem ambicji, aby przejść ją całą na podstawowych życiach. Nie zrozumcie mnie źle - każdego kto tego dokona - szanuję w opór. Nie wszyscy jednak są Mariooosem czy innym wymiataczem, który będzie młócił tygodniami, aby ukończyć jakąś pozycję.
Niektórzy po prostu chcą się dobrze bawić, grając w gierki z pegasusa. Taką osobą jestem ja, tak więc korzystałem namiętnie z kontynuacji. Co więcej - nawet specjalnie się nie przejmowałem utratą żyć i dawało mi to jeszcze więcej frajdy.
I co więcej - niektóre momenty z końcowych etapów zauważyłem, że chyba łatwiej przejść po prostą idąc naprzód nie rozwalając i nie oglądając się na przeciwników.
Gierkę ukończyłem, ale ile poszło tych kontynuacji to nie zliczę Smile


Jackal
Piękna to gra o której w sumie nieco zapomniałem i nie grałem w to już ładnych kilka (kilkanaście?) lat.
Przypomniał mi kolega ostatnimi czasy i naprawdę wyrwało mnie z butów, zwłaszcza właśnie we dwóch graczy.
Klimat aż bije, idealny poziom trudności, idealny gameplay (ratowanie jeńców, etc.) wszystko idealnie dopracowane i doprawione świetnymi cut-scenkami.
Mogła by być trochę dłuższa, ale i tak chylę czoła i polecam!


Championship Lode Runner
Projekt w toku. Wraz z kolegą Lio rozpoczęliśmy jej przechodzenie na zlocie. Przez jakieś 3 dni grania dotarliśmy do 22 poziomu i na kolejnym zlocie - będziemy młócić dalej.

Wydana została tylko w Japonii. I szczerze mówiąc ja się temu nie dziwię. Dlaczego? Bo jest kurewsko trudna, a wiadomo, że dla azjatów nie ma rzeczy niemożliwych, więc są w stanie ciorać w jedną grę tygodniami, aby ją ukończyć. To, że gra będzie kurewsko trudna jest już wiadome od 1 poziomu, kiedy jeśli nie wykorzystamy pierwszej chwili na przedostanie się po przeciwnikach na platformę to... koniec - kaput. Zaczynaj od początku.

Już sam ekran tytułowy mówi wszystko: tutaj nie ma miejsca na 2 playerów, tutaj nie ma miejsca na jakieś kreatory. Tutaj jest tylko WCIŚNIJ START, bo to jest gra DLA MISTRZÓW, a nie plebsu. Graficznie widać drobne zmiany, ale dojrzy się je chyba tylko kiedy okres przerwy między "jedynką" a "dwójką" był krótki. Nadal po prostu jest miło i przyjemnie pod względem audio-wizualnym. Sama rozgrywka również jest niezmienna i polega na tym samym. Jest po prostu znacznie trudniej. Dodatkowa rzecz to wielkość planszy. Scrollowanie jest w 4 kierunkach, a nie w 2 jak w pierwszej części. I ponownie mamy 50 poziomów, ale... tym razem gra na pewno pochłonie znacznie więcej czasu.

Jako ciekawostkę dodam, że część poziomów z dwójki została zaprojektowana (przynajmniej częściowo) w edytorze z jedynki. Jak na razie nigdy jej nie ukończyłem.


Monster in my Pocket
Gra zachwyciła mnie już w młodości, jako "Batman&Flash". wyobraźcie sobie to: cudowna grafika, świat w skali mikro, cudowna muzyka, a do tego grasz Batmanem. No i przede wszystkim poziom trudności odpowiedni dla małego bajtla. Cudo! Do dziś mam flashback jak popsuły się oba pady w terminatorze, a zdobyłem tą grę i często włączałem obejrzeć tylko intro, a potem smutny widok pierwszej planszy, gdzie nie mogłem kliknąć ani start ani nic Sad
Dopiero w czasach emulacji poznałem tytuł oryginalny, czyli "Monster In My Pocket", ale zdania nie zmieniłem. Gra wyśmienita. Mogła by być odrobinę dłuższa, ale trudno. Nawet podoba mi się to, że trzeba rozwalić wszystkich bossów w ostatnim etapie. I bardzo podoba mi się sam projekt wszystkich bossów w grze. No i rzecz najlepsza - tryb multiplayer co-op, chociaż nie mogę sobie przypomnieć czy kiedyś przeszedłem tą grę z kimś we dwójke. Na pewno trzeba to zrobić jeszcze nie jeden raz.
Ta gra tak bardzo wryła się w moje serce, że to właśnie ją jako pierwszą ukończyłem na mojej nowej konsoli: RS-37 w styczniu oraz na nowej konsoli Famicom AV w wrześniu.


Kyouryuu Sentai Juuranger (Power Rangers 2)
Popularne w Polsce Power Rangers jako gra ma sporo wad. Ja jednak skupię się na zaletach. Największa to chyba to, że postaci są duże na tle całości.
Bossowie są wcale nie tacy prości, ale jest na nich prosty patent. Po prostu trzeba ich naparzać szybko (od razu po pojawieniu się na ekranie). Wtedy nie zdążą nawet "wysłać" swoich przeszkadzajek. Bo chyba każdy boss "działa" na podobnej zasadzie w tej grze.
Ukończyłem na konsoli i o dziwo miałem małe problemy. Z pomocą przyszedł system kodów xD Swoją drogą to ciekawe, że tak krótka gra ma system kodów (passwordów). Co więcej - to chyba najprostszy system kodów w historii. I nawet nie znając żadnego z kodów, spokojnie można "złamać szyfr". To chyba potwierdza tezę, że gra stworzona z myślą o dzieciakach.
Aha no i problem miałem z "mini-gierką" przerzucanie bomby po 3 etapie. Musisz ukończyć ten etap (tj. wygrać). Właśnie tutaj miałem problem i straciłem wszystkie życia xD
Nie uznaję tej gry za crap. Ale też nie uznaję jej za grę dobrą. Po prostu przeciętna do której w sumie chętnie wracam co jakiś dłuższy czas.


Choujin Sentai Jetman
Druga gra z motywem Power Rangers, której nigdy nie widziałem za dzieciaka.
Gra wydana przez Bandai w 1991 roku. Na pewno pierwsze wrażenie robi bardzo dobre. Jednak grając w nią miałem nieodparte wrażenie, że coś mi to przypomina. Jak się okazało miałem dobre przeczucie, bo gra oparta na tym samym silniku co Tokkyuu Shirei: Solbrain.

Przed każdym poziomem wybieramy sobie rangera który chcemy grać. A warto wybrać dobrze, bowiem bronie różnią się pomiędzy nimi. Ja z dziecięcej nostalgii zawsze wybieram czarnego wojownika, bo to był mój ulubieniec w dzieciństwie. Jednak po jakimś czasie - pierwsze dobre wrażenie nieco wyblakło. Poziomy są dość krótkie, łatwe i sztampowe. A na koniec każdego z nich czeka nas obrót o 180 stopni i zwykła nawalanka mechami.
No i ile sam poziom platformowy raczej nikomu nie powinien sprawić problemów - o tyle bijatyka megazordów już owszem.

Kiedyś już ukończyłem, wczoraj przysiadłem ponownie tym razem na konsoli i wymiękłem na 4 "bossie". Po porażce w bijatyce musimy przejść poziom od nowa, aby mieć kolejną szansę na rewanż. Ja dałem sobie spokój jak dostałem wpierdol jakieś 7-8 razy. Na szczęście jest system haseł, więc nie zostawię tego tak i któregoś dnia ponownie ją ukończę na konsoli.

Generalnie dla mnie średniak, ale warty ogrania.
Ciekawostka.
Na początku mamy do wyboru poziom łatwy i normalny. Jednak gdy na ekranie tytułowym przytrzymamy wciśnięty przycisk A + B i start. To uruchomimy tryb very hard Smile Jakby ktoś był masochistą.



Nuts and Milk
Gra wydana w 1983 roku, jednak na Famicomie zagościła rok później. Gra logiczno-zręcznościowa w której głównym zadaniem jest zebranie wszystkich owoców i przedostanie się do ukochanej w domku, który "otwiera" się w momencie zebrania wszystkich owoców. Poziom trudność dość różny, tj. zdarzają się poziomy trudne, bardziej logiczne i bardziej zręcznościowe, ale często po takim trudniejszym - jest kilka łatwiejszych. Dodatkowo co 4 "normalne" poziomy mamy poziom bonusowy (który liczy się jako kolejny "etap"). Tam nie tracimy życia jeśli go nie ukończymy. Ale jeśli go ukończymy to dostajemy dodatkowe życie, a te przydają się. Twórcy zadbali również o to, aby nie można było się zastanowić na spokojnie co i jak, bo było by za łatwo, dlatego też gdy wciśniemy pauzę - znikają wszystkie owoce i przeciwnicy. Tak więc ciężej analizować jak tu najlepiej ograć dany poziom.

Gra ma 50 poziomów. Zdarzają się zacinki, gdzie na jeden poziom marnujesz 5 czy 8 żyć. Na szczęście i tutaj twórcy nieco poszli na rękę graczom i wciskając select automatycznie przechodzimy do kolejnego poziomu. I owszem jest to męczące, gdy przez 40 etapów trzeba wciskać select, aby dostać się do tego 41 na którym skończyliśmy, ale lepsze to niż zaczynać od nowa. Dodatkowo polecam ogrywać rundy bonusowe i nałapać dodatkowych żyć. Zaczynając grę mamy również do wyboru poziom trudność. W tym "trudniejszym" jest chyba po prostu trochę więcej "przeszkadzajek".

Można powiedzieć, że gra nieco zapożycza/wzoruje się na Lode Runner czy choćby Donkey Kong. Mniej więcej w tym samym czasie wydana została na MSX i Famicom, jednak gra różni się na obu systemach diametralnie. Przede wszystkim na MSX widok jest bardziej z góry i poruszamy się w 4 kierunkach co usuwa elementy platformowe znane z wersji Famicomowej. Jest to jedna z pierwszych gier na Famicoma nie wydana przez Nintendo.

No i najważniejsze o co chodzi z nazwą. Tak - to my jesteśmy mlekiem. Nasi przeciwnicy to orzechy, a celem jest dotarcie do ukochanej - jogurtu.
Graficznie jest bardzo ładnie, bajkowo, wręcz cukierkowo. Muzycznie jak na swoje czasy, bardzo fajny motyw, który przede wszystkim nie męczy ucha.

No i na koniec sterowanie. Teoretycznie sterowanie jest całkiem spoko, ale zdarzają się małe problemy na tych "drabinkach", gdy nasz bohater się przywiesi. No i czasami dalszy skok też potrafi napsuć krwi. Może to nie wada gry, ale na pewno jej irytujący element.
Aha, no i zapomniał bym jeszcze o jednej ważnej rzeczy, a mianowicie edytor etapów. Możemy sami zaprojektować swój poziom. Genialne narzędzie.

Podsumowując według mnie bardzo fajna gra i podobała mi się już jako młody bajtel. Chyba ta bajkowa grafika, połączona z delikatnym motywem muzycznym robiła po prostu robotę. Z perspektywy czasu ogromnie żałuję, że nigdy nie powstała druga część tej gry kilka lat później, bo myślę, że był by potencjał. W ogóle ta marka miała potencjał. W wyobraźni widzę nawet świetną platformówkę na motywach Nuts&Milk. Polecam!



Felix the Cat
Gra na podstawie postaci z kreskówki, wydana przez Hudson Soft w 1992 roku, czyli stosunkowo późno, ale dzięki temu dostajemy produkt dopracowany pod każdym względem. Gracz wciela się w kota Felixa, który wyrusza odbić swoją ukochaną Kitty, którą to porwał zły profesor. Poza piękną oprawą - największa zaleta tej gry to gameplay. Zaczynamy z bronią w postaci rękawicy bokserskiej, ale po zdobyciu odpowiedniej ilości nazwijmy to "żetonów" pojawia się serduszko, którę upgraduje nam broń na: jakieś gwiazdki, pojazd i czołg. W normalnym trybie czołg jest ostatni, później jeśli pojawią nam się kolejne serca to dostajemy dodatkowe życie, co jest dość prostym patentem na zdobycia 10+ dodatkowych żyć. Nie mamy pasku życia, ani nic takiego. System gry działa podobnie do Doki Doki (disneyland), tylko w drugą stronę bo zaczynamy od zera w przeciwieństwie do Doki Doki - czyli gdy oberwiemy to cofamy się do poprzedniej postaci/broni. Gdy oberwiemy mając podstawową broń - tracimy życie. Skusić możemy jeszcze na dwa sposoby:
- wpadając w przepaść
- gdy skończy nam się czas

Tak, w niektórych poziomach obligatoryjnie i we wszystkich poziomach gdy mamy aktywną przemianę mamy pasek serc, które znikają z upływem czasu, więc musimy je uzupełniać na bieżąco zbierając żetony i rzeczy, które z nich wypadają (mleko i serce).

Do przemierzenia jest 9 światów. I to nie jest tylko standardowe przemierzanie każdego świata od lewej do prawej na "nogach", bo poziomy/światy są mocno zróżnicowane. Poza różnicami otoczenia - mamy poziomy na wodzie, w powietrzu, pod wodą. To dodaje całej grze jeszcze więcej uroku. Oczywiście w tych poziomach nasze przemiany są inne i zazwyczaj jest ich mniej.

No i na koniec dochodzimy do poziomu trudności, który jest.... niski. Taki miał być. Gra na licencji kreskówki, stworzona dla dzieci. Miało być ładnie, kolorowo i przystępnie. Ja mam jedną uwagę. Same poziomy jeszcze ok - mogły by zostać tak jak jest, ale bossowie mogli by wykazywać się odrobine większą finezją.

Podsumowując ta gra pokazuje jak powinno się robić gry na licencji. Świetna w każdym calu.



Tiny Toon Adventures
Przedwczoraj ukończyłem Tiny Toon 2, więc pomyślałem, że może od dupy strony, ale warto zabrać się także za jedynkę.

Akt 1
Grę miałem w dzieciństwie, najpierw pożyczoną, a później udało mi się zdobyć hack z głównym bohaterem Felixem (poza tym nic się nie zmieniło). Posiadam ten cart do dziś. W dzieciństwie dochodziłem do bossa w 4 świecie - goryl. I nie miałem bladego pojęcia jak go pokonać. Próbowałem kilkanaście/kilkadziesiąt razy i dałem sobie spokój.

Akt 2
Ponowne podejście zaliczam dopiero w 2009 roku i po kilku dniach ogrywania tytułu udało mi się ją ukończyć. Wtedy też przypadkowo trafiłem na tego dodatkowego bossa co też wywołało u mnie spore zdziwienie. Niewiele pamiętam z tego ukończenia gry 13 lat temu.

Akt 3
Skoro pękła dwójka to przysiadłem do jedynki. I grało się stosunkowo łatwo. Sporadyczna strata życia w 3 czy 4 świecie, ale szło się naprzód dość szybko. Goryla już wiem jak pokonać, więc i on nie stanowił problemu. No i gdy dotarłem do 5 świata to zupełnie nic - pustka. Za cholerę nie pamiętałem tego etapu. Jednak wspomnienia z dzieciństwa mam wyraźniejsze niż te z wieku nastoletniego. No i tutaj trochę żyć straciłem, bo dopiero po loopie skapnąłem się, że trzeba zebrać wszystkie te ustrojstwa. Domyślałem się tego, ale mimo to parłem naprzód Smile No i tutaj zdziwienie, że 5 świat to tylko ten jeden etap. Podobna sytuacja jest w 6 świecie, który jest najtrudniejszy zdecydowanie, ale... podobnie jak w Tiny Toon 2 - każde kolejne podejście to rozpracowywanie tego etapu. Poszło kilka kontynuacji, ale udało mi się dojść do bossa, który był by całkiem fajny, gdyby trzeba go było trafić chociaż te 5 czy 6 razy, a nie tylko 3.

Sumarycznie Tiny Toon to seria, która pokazuje jak powinno się robić gry na licencji. Ma wszystko co potrzebne do stania się kultową. Gra do której chce się wracać, zwłaszcza że etapy można eksplorować na własną rękę. Zdziwiony jestem, że wszyscy brali zazwyczaj ptaszora lub kocura. W przeciwieństwie do Was - ja od dziecka brałem diabła tasmańskiego i podobnie ukończyłem grę wczoraj. Dlaczego? Dawało mi to jakąś nutkę bezpieczeństwa, że skacząc na kolejną platformę, gdy widziałem jakiegoś przeciwnika to mogłem się zakręcić i elo, fuck you.



Tiny Toon Adventures 2: Trouble in Wackyland
Ukończyłem grę ponownie na konsoli Famicom AV. Zajęło mi to niecałe 1,5 godziny, choć gra jest do rozpracowania w jakieś ~20 minut.

Według mnie - jest to świetna kontynuacja jedynki. Bardzo podoba mi się koncept lunaparku, a nie typowej platformówki jak w części pierwszej. Bo nie oszukujmy się - jedynka była dopieszczona do granic możliwości. Niewiele dało by się tam poprawić, więc jeśli zostali by przy tym samym koncepcie to dostali byśmy po prostu to samo z nowymi poziomami.

Ale Konami to jest Konami i poszli inną drogą.

Nie uważam aby gra była jakaś strasznie trudna. Myślę, że każdy kto będzie zawzięty w końcu ją ukończy. Po prostu gra bywa upierdliwa. Kolejkę górską, która kiedyś wydawała mi się najtrudniejsza ukończyłem za pierwszym podejściem (no ok, wczoraj wieczorem grałem chwilę i zrobiłem dwie próby, więc nieco zapamiętałem trasę).
Kocur na kłodach okazał się naprostszym etapem w dzisiejszym posiedzeniu.
O dziwo największe problemy miałem z poziomem pociągowym, który kiedyś wydawał mi się najłatwiejszy. Tutaj poszło z 5-7 prób.
I ostatni etap czyli kaczor - może sprawiać problemy. Udało mi się ukończyć za 3 podejściem. Trzeba znaleźć swój patent. Za pierwszym razem straciłem wszystkie serca. Za drugim zabrakło mi czasu, bo niestety czas jest ograniczony i w tym etapie naprawdę ma znaczenie.

No i właśnie bardzo fajne w tej grze jest to, że to są tylko 4 etapy, dodatkowo nie wydają się trudne i nawet jak się nie uda, to mamy ochotę spróbować ponownie, bo wydaje się to łatwe i wydaję się, że teraz już się uda. I czasem udaje się za drugim razem, a czasem za dwudziestym drugim Smile

Po 4 podstawowych etapach przychodzi czas na zamek.
Z początku warto ogarnąć temat, że daleki skok trzeba robić z ciosem ataku w powietrzu, dzięki temu lądujemy dalej. Ja zanim się spostrzegłem zmarnowałęm z 5 podejść Smile
Generalnie etap jest najtrudniejszy i na nim chwilę czasu spędziłem. Jednak wszystko jest do wyćwiczenia i naprawdę czułem i widziałem progres z minuty na minutę. To co z początku stanowiło wielkie problemy, pod koniec przechodziłem bez zająknięcia. Jest też w tym etapie mały labirynt drzwi, ale nie jest jakiś skomplikowany i spokojnie do rozpracowania w chwilę (choć i tutaj mamy ograniczony czas na etap, więc rozpracowanie labiryntu może nam spokojnie zabrać to jedno podejście....).

W pewnym momencie pojawia się Emilka i tutaj miałem jakieś flashbacki, że jak się damy jej złapać to będzie chryja i powtarzanie... Ale jednak nie. Spadłem do niej, dotknęła mnie i nic wielkiego się nie stało. Nawet serca nie straciłem. Widocznie te flashbacki pochodzą z części pierwszej.

Są też ciekawe elementy zręcznościowe. Ogólnie ten etap w zamku to takie połączenie wielu różnych ciekawych rozwiązań. Jest trudno, ale jest to akceptowalny poziom trudności i jak mówię. Nawet po stracie życia, jest ochota powtarzać to do upadłego, bo rozpracowujemy tą grę punkt po punkcie i z każdym kolejnym podejściem coraz mniej rzeczy stanowi dla nas problem.

Problemem był dla mnie finałowy boss, ale to wynikało z tego, że z początku nie ogarniałęm w ogóle jak go atakować. Po załapaniu patentu - boss robi się dość banalny.

I to by było na tyle. Nie wiem dlaczego, ale naszła mnie ochota na zagranie w tą grę w dniu wczorajszym, jednak było już późno, więc zagrałem tylk odwa podejścia w kolejkę górską. Jednak czułem, że muszę do niej przysiąść na poważnie.

Ja mimo wszystko polecam się przemóc, bo gra jest dopieszczona w każdym calu.



Super C
Rok po bitwie z organizacją Red Falcon, dzielni komandosi zostają wysłani na kolejną misję. Tym razem obce siły przejęły bazę wojskową gdzieś w Ameryce Południowej. Bill i Lance muszą walczyć nie tylko z dawnymi wrogami, ale także z nowo zmutowanymi formami tych samych obcych stworzeń, z którymi walczyli podczas poprzedniej misji, a także z nowymi obcymi potworami, których mogą spotkać na swojej drodze.

Kontynuacja znakomitej Contry, pierwotnie wydana na automaty w 1988, a w 1990 trafiła na konsolę NES i Famicom.

Patrząc obiektywnie Super Contra to kontynuacja idealna, jeszcze lepsza od części pierwszej. Wszystko jest jeszcze bardziej dopracowane i przemyślane. Na największą uwagę zasługuje z pewnością design bossów, który sprawia, że szczęka opada na podłogę. Do dziś nie zapomnę mojej reakcji gdy po raz pierwszy zobaczyłem bossa w 6 etapie.

Największym zarzutem wobec tej gry z tego co przynajmniej ja słyszałem był poziom trudności, zwłaszcza bossów, który był zbyt niski. Z jednej strony się zgadzam, ale znowu z drugiej nie. Jeśli ktoś chcę sobie podwyższyć poziom trudności to wystarczy po prostu pomijać power-up w postaci broni S. Ostatnio właśnie ograłem sobie ten tytuł i bez "esek" w niektórych momentach gry jest naprawdę ciężko, zwłaszcza w pojedynkę.



Grane chwilę/nieukończone:
Raf World - trudna, chwilę tylko próbowałem
Felix the cat pirat - zupełnie do mnie nie trafiła po wspaniałej jedynce oficjalnej
Tennis - chwilę
Baseball Simulator 1.000 - ogrywana chwilę na potrzeby pisania tekstu o grach baseballowych
Whom'Em / Rygar - chwilę
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OsA
!!! MVP !!!


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 11642
Przeczytał: 14 tematów

Skąd: Bełchatów
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 11:02, 02 Sty 2023    Temat postu:

Gry ogrywane w listopadzie i grudniu 2022:

Baloon Fight
Gra ma raptem kilka poziomów, a później się zapętla, jednak jeszcze chyba nigdy nie pograłem w nią dłużej i nie ukończyłem choćby pierwszego loopa, więc postanowiłem nadrobić.

Wacky Races
Gra wzorowana na serialu animowanym "Odlotowe Wyścigi", którego byłem fanem we wczesnym dzieciństwie. Wcielamy się w Muttleya i naszym zadaniem jest ukończyć 10 etapów. Na końcu każdego czeka nas boss i jak się domyślacie są to przeciwnicy żywcem wyjęci z kreskówki "Odlotowe Wyścigi".
Platformówka jest kolorowa, wyraźna, przyjazna - można by rzec. Dodatkowo zbierając kości możemy zmieniać broń lub zdobywać power-upy. A po zebraniu 100 diamentów uzyskujemy dodatkowe życie. Ale akurat o życia w tej grze nie jest trudno, bo już po kilku minutach gry miałem ich ponad 10.

Na pierwszy rzut oka wydaje się więc, że gra jest naprawdę dobra. I tak też uważałem w dzieciństwie, chyba głównie dlatego, że poziom trudności był dla mnie przystępny. Grając w dniu wczorajszym jednak cały urok prysł. Nie umiem określić co dokładnie nie pasuje mi w tej grze, ale odnoszę wrażenie, że niewiele się tam zmienia w samych poziomach czy mechanice bossów. Wszystko na jedno kopyto i przy 7-8 etapie robi się już mocno nużąco.

Ale oczywiście ukończona bez problemów na konsoli, z tym że raczej prędko do niej nie wrócę.


Big Nose the Caveman
Gra wydana w 1991 roku przez firmę Camerica. Fabuła gry jest prosta, ale jakże urzekająca. Nasz sympatyczny jaskiniowiec jest głodny, gdy jego oczom ukazuję się prehistoryczny ptak. Postanawia go upolować na obiad, jednak nie będzie to takie proste i nasz sympatyczny Wielki Nos musi przebrnąć przez 4 różne wyspy. Wyspy 1-3 zawierają 6 poziomów, finałowa wyspa zawiera 7 poziomów, więc łącznie do przebrnięcia jest aż 25 leveli. To dość sporo, a dodam jeszcze, że na końcu każdego etapu czeka na nas boss.

Bardzo rozbudowana gra na każdej płaszczyźnie. Wszystko tutaj współgra. Poziomów jest dużo, ale nie są przesadnie długie, czasami poziomy się powtarzają, tylko są nieco "zmienione" (nowe przeszkadzajki, itp), jednak w żaden sposób mnie to nie raziło. Podczas rozgrywki zbieramy kości i warto je zbierać, bo za nie możemy kupić power-upy. Co kilka poziomów mamy do wyboru 3 sklepiki. Prawidłowy wybór może być kluczowy, bo każdy sklepik ma inną ofertę power-upów. Zależnie na co nas stać (płacimy kośćmi) - możemy kupić co nas interesuje. Niektóre power-upy są aplikowane od razu, a niektóre dostajemy "do plecaka". Z tym, że w plecaku mamy tylko 3 miejsca. Po zapełnieniu wszystkich nie możemy kupić kolejnych. Tak samo nie można dublować tych samych power upów. A jakie to power-upy?
- dodatkowe życie
- nieśmiertelność (przez jeden etap)
- kamienie do maczugi
- szybsza maczuga
- zniszczenie wszystkiego co na ekranie (łącznie z bossem)
- wyższy skok
- trzęsienie ziemi (podczas trzęsienia wszyscy przeciwnicy giną)
- spowolnienie przeciwników
- i jeszcze kilka innych

Sam system kości gra tutaj bardzo istotną rolę, bo nie ma ich wcale przesadnie dużo (dodatkowe możemy uzyskać rozwalając przeciwników - co 3/4 wyskakuje kość). Gra jest trudna, nawet bardzo trudna, więc power-upy stanowią tutaj bardzo istotną rolę i trzeba dobrze je rozplanować, choć tego w 100% się nie da zrobić, ale o tym za chwilę. Power-upy są na tyle ważne, że ja rozpracowując tę grę zapisywałem sobie co w którym sklepiku się znajduję, żeby wchodzić do tych najbardziej atrakcyjnych z mojego punktu widzenia. A sklepy pojawiły mi się podczas całej rozgrywki aż 9 razy (nie licząc bonusowych w trakcie etapu).

Jednak nie licząc power-upów - co posiada nasz dzielny jaskiniowiec? Oczywiście maczugę i tutaj jest jedna z największych wad tej produkcji. Sama maczuga to jedno wielkie gówno. Zły timing powoduje to, że nawet najprostszego potworka nią nie rozwalimy, nie wspominając już o bardziej wymagających przeciwnikach czy o bossach. Dlatego też tak ważne jest zbieranie "kamieni". Dzięki temu nasza maczuga nimi "strzela". A gdy zbierzemy 3x kamienie to strzela aż potrójnie, co znacznie zwiększa siłę rażenia. Nasz Big Nose to jednostrzałowiec, ale jeśli mamy kamienie to po otrzymaniu hita - tracimy najpierw tylko kamienie. Czyli zostaje nam tylko ta gówniana maczuga. I tutaj właśnie przechodzę do meritum. Z samą maczugą niewiele da się zdziałać, dlatego też w takim kryzysowym momencie przydaje się jakiś power-up z plecaka, jak choćby nieśmiertelność. I w następnym sklepie może uda się ją znowu dokupić (jeśli wiesz w którym sklepie będzie sprzedawana).

Poza zwykłymi poziomami platformowymi są jeszcze 2 nieco inne rodzaje:
1. Scrollowanie ekranu - gdy ekran idzie w prawo i "spycha" Big Nose, jeśli nie będziemy parli naprzód.
2. Etap latający - są 4 takie etapy i zawsze jest to ostatni etap na każdej wyspie.

Oprawa audio jest jedną z moich ulubionych. Niesamowicie wpada w ucho. Graficznie gra prezentuje się naprawdę dobrze i wielką zaletą jest wielkość postaci. Wszystko w tej grze jest duże. Bossowie również wywierają dobre wrażenie, zwłaszcza ogromne dinozaury czy skorpiony. Dodatkowo dostajemy element strategiczny w postaci power-upów. I jakby tego było mały to dostajemy jeszcze mnóstwo sekretów - często mamy dwie drogi do mety etapu: na ziemi i pod ziemią. Są także ukryte sklepy w etapach czy ukryte przejścia.

Wiele osób narzeka na finałowego bossa, jednak moim zdaniem nie ma za bardzo na co. Może rzeczywiście nie zachwyca i mógł by być większy (jak w wersji z Amigi), ale od samego początku z fabuły - wiemy kto będzie na nas czekał w wielkim finale.

Moim skromnym zdaniem - niesamowicie grywalna gra. Na dowód tego - ostatnio postanowiłem ją ukończyć na Famicomie AV i za pierwszym podejściem dotarłem gdzieś do etapu 2-2 lub 2-3. Każdego kolejnego dnia dochodziłem coraz dalej i każdego kolejnego dnia w robocie już nie mogłem się doczekać momentu aż wrócę i odpalę Big Nose The Caveman. Po porażce nie raz po 2-3 godzinach przerwy przysiadałem ponownie i od nowa. Młóciłem w tą grę jakieś 2 tygodnie. Rozpisałem sobie co gdzie w którym sklepie jest. Rozpracowałem ją w pełni i gdy w końcu nadszedł ten moment gdy ją ukończyłem to miałem chyba 7 żyć w zapasie.



Big Nose Freaks Out
Sequel gry Big Nose The Caveman wydany rok później, czyli w 1992 roku. O tej grze nie mam już tak wiele do napisania, bo według mnie jest znacznie gorsza i znacznie prostsza. Po ukończeniu jedynki, w sobotę przysiadłem do dwójki. Rozgrywka nie była już tak przyjemna, otwarty świat i zbieranie kości mnie bardziej irytowało i jechałem na pałę chcąc jak najszybciej ukończyć każdy etap. Grę ukończyłem bez najmniejszego problemu i zdecydowanie jest to gra prostsza. Za dzieciaka chyba nawet większą miłością pałałem do tej gry i to chyba właśnie ze względu na przystępny poziom trudności. Nie pamiętam czy przeszedłem całą za dzieciaka, ale do 4 "świata" na pewno.

Fabuła ponownie jest tak abstrakcyjna, że podoba się dla mnie. Kości naszego Wielkiego Nochala zostają skradzione z banku kości przez prehistorycznego dinozaura. Gracz wyrusza w pogoń przez 5 światów aby odzyskać skradzione dobra. Tym razem poza maczugą ma on do dyspozycji prymitywną deskorolkę, bo doszliśmy już do etapu wynalezienia koła.

No i to tyle słowem wstępu. Jak wygląda sama rozgrywka - jest szybsza. Zdecydowanie szybsza, taki upośledzony Sonic. Świat jest otwarty i w każdym etapie jest do zebrania cała masa kości. Na końcu mamy podsumowanie ile było łącznie kości, ile ich zebraliśmy, a ile opuściliśmy. Ale ponieważ w przeciwieństwie do pierwowzoru za kości nie kupuje się żadnych power upów - miałem w nie wyjebane i jak najszybciej szukałem wyjścia z kurwidołka, czyli każdego etapu, a to nie jest wcale takie proste, bo trzeba trochę pokrążyć po etapie aby znaleźć wyjście ewakuacyjne, prawie jak w biedronce zajebanej paletami.

Zdecydowanie lepiej wygląda atak maczugą. Tutaj już nie jest wymagany perfekcyjny timing, a jadąc i machając pałą raczej zmiatamy wszystko co nam się nawinie. To największy plus. Nadal jesteśmy jednostrzałowcem, chyba że mamy kamienie, analogicznie jak w pierwowzorze. Do przebrnięcia 5 różnych światów, w każdym 4 levele co razem daje 20 plansz. Boss pojawia się tylko na końcu każdego świata, więc jest ich zaledwie 5szt. i wszystkie są dość banalne.

Muzyki w samej grze nie ma żadnej, a dźwięki są nieco prymitywne. Do jedynki nie ma startu i na tym zakończę.




Adventure Island
Adventure Island to adaptacja gry arcade - Wonder Boy, opracowanej przez firmę Escape dla firmy Sega. Wydana w Japonii w 1986, USA - 1988, a w Europie - 1992. Gra odniosła wielki sukces sprzedażowy - ponad milion sprzedanych egzemplarzy. Gra dość wczesna i widać że nieco bazuje na sukcesie Super Mario Bros. Historia jest standardowo dość prosta, choć nie jest przedstawiona w żaden sposób na początku gry. Wcielamy się w jaskiniowca, która rusza w podróż, po tym jak dowiedział się, że zły szaman porwał księżniczkę Tinę. Do przebrnięcia są aż 32 etapy, 8 światów, po 4 etapy w każdym + na końcu każdego świata czeka na nas boss (brzmi znajomo? - Super Mario Bros).

Oprawa audio-wizualna jak na datę wydania prezentuje się dobrze. Nie można mieć za wiele zarzutów, muzyka jest dość charakterystyczna, ale nie kłuje bębenków usznych. Postać jest duża, przeciwnicy dość zróżnicowani. Gra ma wiele elementów zręcznościowych i wiele momentów w których po prostu trzeba stracić życie, aby na przyszłość wiedzieć jak się zachować w danym miejscu. Dodatkowo - padamy na hita. Tak - to jedna z tych gier gdzie nie mamy żadnych serc. Jeden raz dostajemy w pizdę i leżymy. W związku z tym - nie muszę dodawać, że gra ma bardzo wysoki poziom trudności, a w związku z tym podstawą jest zebranie pszczoły Hudson na końcu pierwszego etapu, która zapewnia nam nieograniczone kontynuacje (na planszy "game over" - którykolwiek kierunek d-pada i start). Krótko mówiąc tracimy życie gdy dotkniemy przeciwnika, ataku przeciwnika, ognia, wielkiego głaza czy spadniemy w przepaść lub do wody. Ale to nie wszystko. Żeby nie było za łatwo - dostajemy jeszcze punkty zdrowia. Na starcie - 11 kresek, które upływają wraz z czasem. A czasami upływają nadmiarowo, gdy np. potkniemy się o kamień. Zdrowie musimy uzupełniać na bieżąco zbierając owoce na planszy. Maksymalnie można mieć 16 kresek zdrowia. Najwięcej odnawia mleko. Jeśli punkty zdrowia dojdą do zera - tracimy życie. Na szczęście na planszy są ustawione checkpointy. Wyraźne tabliczki z cyferkami i od tego momentu zaczynamy po utracie życia.

Do dyspozycji mamy tylko 3 życia. To niewiele, ale po uzyskaniu 50, 100 i 200 tysięcy punktów - otrzymujemy dodatkowe. Zaczynamy bez żadnej broni. To ważny aspekt, zwłaszcza w stosunku do końcowych etapów. Gra jest tak trudna i została tak zaprojektowana, że właściwie jesteśmy skazani na grę bez broni w końcowych etapach, np. w słynnym 8-2. A przejście tego etapu bez broni to prawdziwa mordęga. Analogicznie z bronią robi się prosto i przystępnie (jeśli będziemy pilnować zdrowia). Broń możemy pozyskać z power-upów dostępnych w jajkach. Jako pierwsze pokażą się toporki. Gdy już je mamy - możemy jeszcze pozyskać magiczne kule ognia, które mają większy zasięg i większe możliwości, bo np. da się nimi rozwalić kamienie i głazy. Ale oczywiście nadal 1 hit - wypierdalaj. Zaczynasz od checkpointu bez niczego. Oprócz broni w jajkach dostępne są jeszcze inne przedmioty bonusowe:
1. deskorolka - czego nie rozumiesz? Nie widziałeś nigdy skejta jaskiniowca? Kask jest, więc w 92 w EU doszli do wniosku, że można wydawać.
2. mleko - dość ważny element dostępny tylko z jajka, który odnawia nam całe punkty zdrowia.
3. pszczoła - zapewnia nam nieśmiertelność na ok. 10 sekund. Każdy przeciwnik ginie przy naszym dotyku.
4. bakłażan - podpierdala punkty życia w zastraszającym tempie. Przekaz podprogowy dla dzieci dotyczący jedzenia warzyw.
5. pierścień - daje bodajże 2000 punktów.
6. klucz - przenosi do etapu bonusowego, gdzie zbieramy owoce, a po jego zakończeniu zaczynamy w kolejnym checkpoincie.
No i w każdym etapie do zgarnięcia jest trofeum - puchar, który podwaja zdobytą liczbę punktów w danym etapie. W wielu etapach jest ukryty.

Niestety różnorodność etapów w grze jest niewielka. Tak naprawdę mamy las, chmury, jaskinię, jakieś dziwne platformy które nie wiem jak nazwać (4-2). Poza tymi podstawami są tylko ich wariacje, czyli nieco inna kolorystyka. I to tyle. Dość biednie, ale no to był rok 86. Można wybaczyć, bo gra nadrabia grywalnością i jednak zacznie podnoszoną poprzeczką wraz z każdym kolejnym światem.

W każdym z ośmiu światów, przyjdzie nam zmierzyć się z bossem - jedną z postaci złego szamana. Ma on 8 postaci - po jednym na każdy świat. Różni się głównie głową i prędkością chodzenia/rzucania kulami ognia/wytrzymałością. Ale w gruncie rzeczy to jest 8x ten sam boss. Jest schematyczny i prosty do przejścia. No i osiem razy z rzędu to samo - nie robi wielkiego wrażenia. Więc tutaj i plus i minus. Plus za to, że w końcu jeden element w miarę łatwy. A minus, że jednak 8x to samo - mogli się nieco bardziej wysilić. Pierwsza forma bossa wymaga 8 trafień, a ostatnia 22. Po pokonaniu bossa w świecie 1-7, głowa odpada, a ciało spierdala. Po pokonaniu w świecie 8 - boss spada w przepaść, a Tina uratowana.

MOJA HISTORIA/OPINIA
Prehistoria - lata 90.
Gra odcisnęła dość mocne pięto w mojej pegasusowej historii. dokładnie pamiętam, gdy pierwszy raz brak pożyczył cartridge, który od razu wydawał mi się nieco inny od znanych mi cartów. Był fioletowy, ciężki i miał piękną etykietę z przerażającym antagonistą na labelu. No i gra mnie pochłonęła. Była świetna. Zakochałem się w tej rozgrywce. Jednak nie jestem w stanie podać do którego etapu dotarłem w dzieciństwie. Na pewno największym problemem było to, że nie wiedziałem o możliwości kontynuacji. Gdyby wtedy to wiedział.... to inaczej bym przez życie przeszedł przez te 25 lat.

Nowa era - rok. 2012
Natomiast w nowej erze - pierwszy raz do gry przysiadłem na jakimś emulatorze. Chciałem ją ukończyć na luzie, zapisując sobie grę w trudnych momentach, w związku z tym przebrnąłem przez poziom 8-2 mając chyba nawet toporki, więc nie było to trudne. Ale gry nie ukończyłem. Zawiesiłem się na sekcji skoków w poziomie 8-3. Próbowałem z 30 minut i dałem sobie spokój. Przepraszam Tina, nie byłem wtedy sobą.

Dzisiaj - rok. 2022
Na serię Adventure Island chętkę miałem od jakiegoś czasu, choć nie wciągnęła mnie aż tak jak choćby Big Nose The Caveman. Pierwszy raz wygospodarowałem jakąś godzinę z hakiem czasu i przysiadłem do części pierwszej. Nie powiem, bo byłem zdziwiony, gdy po tej godzinie byłem dopiero na etapie 4-4 lub 5-1. Wyłączyłem konsolę i stwierdziłem, że to trzeba na spokojnie przysiąść synek, jak będzie więcej wolnego czasu.

Te więcej czasu pojawiło się w sobotę, 3 grudnia 22. Dokładnie 3 godziny. Ok - myślę sobie, tyle powinno mi wystarczyć. No i zacząłem. Szło mi względnie, były momenty chyba w świecie 6 i 7 gdy się zacinałem na którymś etapie, ale po kilku/kilkunastu kontynuacjach jakoś udawało się brnąć do przodu. Aż dotarłem do poziomu 8-2. Oczywiście bez broni.... i tutaj zaczęły się schody. Najbardziej przejebany etap w tej grze. I tak próbując raz po raz, przypomniało mi się jak na którymś zlocie, patrzałem jak Qurek ogrywa właśnie tą grę. Był wtedy na poziomie 8-3 i męczył się z skokami. Podziwiałem go, mówiąc, że ja jebe to chyba jest nie do przejścia. Na co Qurek powiedział mi, że to luz i zaraz to ogarnie. Że przejebany to był poprzedni poziom 8-2.

Tak to już jest, że człowiekowi zapadają w pamięci takie momenty i odblokowują się dopiero w specyficznych okolicznościach. Mi się przypomniało właśnie, gdy po raz sto któryś próbowałem przepierdolić etap 8-2. Nie udało mi się. 3 godziny minęły, a ja nadal wisiałem na 8-2. Szkoda mi było tego postępu do którego dotarłem, więc telewizor wyłączyłem a Famicom sobie chodził. W niedziele, o zgrozo nie miałem za dużo czasu. Udało mi się przysiąść na godzinę, jednak po meczu Polski z bólem głowy - to nie mogło się udać. Godzina spędzona na etapie 8-2. A konsola niech sobie chodzi dalej.

No i nastał poniedziałek, 5 grudnia gdy znów przysiadłem na dłużej. To był dzień decydujący. Wóz albo przewóz. Powiedziałem sobie, że jeśli dziś nie przebrnę przez 8-2 to kończę na tarczy. Po wielu, wielu próbach w końcu 8-2 pękł. Wtedy już wiedziałem - lecimy z tym. 8-3 to kolejne mozolne próby, ale poziom w porównaniu do poprzedniego o wiele łatwiejszy i do wyuczenia. Rzeczywiście końcowe moment ze skakaniem na opadające platformy + w locie trzeba jeszcze rzucić toporki i zabić nietoperze - wymaga nieco wprawy, zręczności i szczęścia. Ale to nieporównywalnie mniej prób niż 8-2. Więc - tak Qurek miał rację. 8-3 to przy 8-2 pikuś.
No i ostatni etap zacząłem z toporkami, ale nie na długo po zaraz straciłem życie. Przywykłem już do grania bez broni. Poziom podobny do 7-4 (gdzie też się na trochę z zawiesiłem), więc generalnie nie ma tragedii poza jednym momentem gdzie trzeba skoczyć między dwoma pająkami. No i w 8-4 dochodzi jeszcze bakłażan, którego nie da się ominąć.

Krótko mówiąc - udało się. 3 dni - 5,5 godziny łączny czas grania. ~50 godzin konsola się grzała.



Adventure Island II
Druga część popularnej serii wydana w 1991 roku przez Hudson Soft. O ile jedynka to była adaptacja "Wonder Boy'a" od Segi, o tyle dwójka to już oryginalny, "nowy" produkt. Dostajemy coś zupełnie innego, coś zupełnie nowego. Fabuła prosta, ale nawiązująca do jedynki, bowiem dzierlatka jaskiniowca, czyli Tina zostaje porwana przez wyznawców/naśladowców złego szamana z jedynki. Osiem niebezpiecznych wysp, kontroluje osiem potworów. Do pomocy dostajemy cztery przyjazne dinozaury. Naszym zadaniem jest przebrnąć przez wszystkie 8 wysp i pokonać 8 potworów. Tutaj już od początku widać całą mapę, którą przyjdzie nam przemierzyć.

Największą nowością w stosunku do jedynki jest system ekwipunku. Możemy zbierać dinozaury (4 rodzaje) i toporki i zostawiać je sobie "na później" pomiędzy poziomami. Zniknął zupełnie system checkpointów, ale etapy są znacznie krótsze niż w jedynce. Dodano masę bonusów, a także możliwość transportu na kolejną wyspę przy pomocy pterodaktyla. Dodano poziomy w wodzie (choć jest ich niewiele), a także poziomy scrollowane pionowo. Po ukończeniu etapu możemy wybrać jedno z dziesięciu jaj, które daje nam punkty lub dodatkowe życie. Dodatkowo możemy cofać się do tyłu (o określoną odległość) podczas rozgrywki.

Gra ma łącznie 80 leveli, ale to nie znaczy, że musimy przebrnąć przez nie wszystkie. No i tutaj jest pewien aspekt, który mi się nie podoba, a mianowicie są różne drogi na mapie i nie mam pojęcia konkretnie od czego zależy, którą drogą pójdzie jaskiniowiec. Pewnie ma to związek z liczbą punktów czy liczbą żyć, czy posiadanym inwentarzem, ale nie tylko. Dla przykładu: ostatnia, ósma wyspa ma aż 14 etapów. Tymczasem możemy być "zmuszeni" do przejścia przez tylko 5. Zauważyłem, że korzystając z kontynuacji często droga do bossa była dłuższa (i trudniejsza), dlatego lepsze było zresetowanie konsoli i wpisanie kodu na wybór wyspy i rozpoczęcie od nowa od ósmej wyspy. Dodatkowo - jeżeli nie uda nam się pokonać bossa, to ten spierdala do kolejnego etapu.... I nie dość, że musimy powtórzyć etap, który już ukończyliśmy to jeszcze trzeba ukończyć nowy etap, aby dotrzeć do potwora. Nie podoba mi się ogólnie ta zmiana. W trzeciej części rozwiązano to zdecydowanie lepiej.

Adventure Island II to z pewnością wielki milowy krok naprzód względem poprzedniej części gry. Niesamowite jak twórcy rozbudowali cały gameplay, idąc własną drogą z lekko nakierowanym pomysłem z jedynki. Największy plus to z pewnością widok mapy: raz - wszystkich wysp, dwa - każdej kolejnej pojedynczej wyspy. A drugi największy plus to system dinozaurów, które pomagają nam przebrnąć przez kolejne etapy.

Jednocześnie z "trylogii" Adventure Island, dwójka to część z którą miałem najmniej do czynienia. Co nie oznacza, że nie miałem w ogóle. W dzieciństwie udawało mi się dotrzeć bodajże do 4 lub 5 wyspy. Grę z zapisywaniem stanu gry po raz pierwszy przeszedłem w 2010 roku. Teraz przysiadłem na konsoli Famicom AV i.... było ciężko. Ukończenie całej gry zajęło mi jakieś 6-7 godzin - najwięcej spośród całej trylogii. Pierwsza poważna zacinka - to piąta wyspa, która jest chyba najtrudniejsza ze wszystkich pod względem leveli. A może wynika to z tego, że trzeba się śpieszyć, bo większość leveli w jaskiniach jest zaprojektowana tak, że trzeba zapierdalać, aby nie stracić punktów zdrowia. Po przebrnięciu przez piątą wyspę - szósta poszła gładko. Kolejna zacinka to siódma, a później oczywiście ósma Smile

Grę przechodziłem na raty przez 4 dni (łącznie te 6-7 godzin). Gdy kończyłem na któreś wyspie - to kolejnego dnia zaczynałem od niej korzystając z kodu (swoją drogą - nie mam pojęcia dlaczego, ale wklepanie tego kodu tak aby zadziałał było bardzo upierdliwie). Wychodziło na to samo co używając kontynuacji bo: zero rzeczy w ekwipunku, wyzerowana liczba punktów. Jeszcze jedna rzecz o której zapomniałem napisać - dochodząc do bossa z naszym dinkiem - jaskiniowiec schodzi z niego. Ma to plus, bo boss często atakuje też dinka, który jest "odporny".

Zaczynając wyspy z zerowym ekwipunkiem było to nie lada wyzwanie. Z rozdziawioną japą sprawdzałem później jakiś gameplay na youtubie, gdzie goście przed ostatnim etapem mieli po 5 dinozaurów z każdego rodzaju w zapasie. Ja kolekcjonowałem toporki, bo bez nich ukończenie ostatniego etapu było by niemożliwe. Więc nie ważne czy miałem 2 życia, czy 10 żyć. Liczyło się tylko to ile mam toporków w zapasie. Jeśli dwa komplety - to mam tylko dwie szanse. Ewentualnie parłem naprzód bez broni, aby "poznać etap", a potem przyatakować na poważnie. I jaka była moja radość gdy pokonałem ostatniego bossa, a za chwilę zginąłem. Myślę WTF? O co chodzi, przecież pokonałem go to już nie powinienem oberwać. Musiałem sprawdzić ponownie na youtube o co biega i.... okazało się, że boss ma drugą formę. Fuuuuuck. Wszystko od nowa.



Adventure Island III
Trzecia część słynnej serii Adventure Island wydana w 1992 roku po raz pierwszy w Japonii. Ostatnia tradycyjna platformówka z serii na NESa - jest najładniejsza, najbardziej dopracowana i.... najlepsza?
O fabule nie ma co mówić, bo jest sztampowa. Na plus, że jest przedstawiona na początku. Nasz jaskiniowiec z ukochaną siedzą na wyspie, gdy ufo porywa dzierlatkę. Dosiadamy więc pływającego dinozaura i ruszamy w pogoń. Przed nami 8 wysp. W porównaniu do dwójki - nie widać mapy wszystkich wysp.

No i chcąc nie chcąc - tą grę oceniam przez pryzmat dwójki. A różnice są spore. Największa różnica to.... w końcu - jaskiniowiec może kucać/padać na glebę. To wiele zmienia podczas rozgrywki. Nie da się natomiast cofać do tyłu. Druga ważna i pozytywna zmiana, to boss nie spierdala do kolejnego "dodatkowego" etapu, gdy stracimy na nim życie (jak miało to miejsce w dwójce). System ekwipunku nadal obecny, a nawet mocno rozszerzony, bo dostajemy nowego dinozaura - triceratopsa, który robi robotę i ma bardzo fajny atak. Poza 5 dinozaurami, mamy miejsce na: toporki, bumerang i kryształ - kolejna nowość, która daje nam dodatkową ochronę (jeden hit i znika). To dość ważne ułatwienia, ale jednocześnie stonowane, bo te dodatki nie oznaczają od razu, że gra robi się prosta. Wręcz przeciwnie - jest trudno, nawet bardzo.

W grze jest także wiele bonusów i sekretów. Poza surfowaniem, mamy jeszcze specjalne pokoje gdzie możemy zebrać sporo bonusów (dinozaurów) i kryształ. Możemy wybrać alternatywną (krótszą) drogę do bossa. Możemy trafić na pokój, gdzie do wyboru jest jedno z trzech jajek. Do wygrania nawet 3 życia. No i w końcu możemy pominąć kilka plansz i bossa i przetransportować się na kolejną wyspę.

Aha i jeszcze jedna dość znaczna różnica w porównaniu do dwójki - jeżeli dotrzemy do bossa na dinozaurze to walczymy normalnie na nim.
Graficznie i muzycznie jest cud miód i orzeszki. Nie ma się do czego przyczepić.

Udało mi się ukończyć tę grę po raz pierwszy na konsoli bez zapisywania stanu gry w miniony weekend. Całość zajęła mi około 5 godzin. Gra trudna, nawet bardzo trudna. Do 6 wyspy idzie dość gładko, ale później zaczynają się schody. Najwięcej problemów sprawił mi boss na szóstej wyspie - krab. Poza tym w miarę gładko. Finałowy boss o dziwo dość prosty. Za drugim podejściem znalazłem na niego taktykę. Ale to dobrze, bo dotarcie do tego bossa jest koszmarne. Ostatni etap to prawdziwa miazga - nie dość że jest mega trudny, to jeszcze trzeba dbać o punkty zdrowia.

Najgorsze w sumie jest to, że tracąc wszystkie życia na tej 6 czy 7 wyspie - jadąc na kontynuacjach - nie mamy nic w inwentarzu (zakładając, że wszystko zużyliśmy). No i tutaj nie dość, że trzeba wykazać się nie lada zręcznością pokonując kolejne etapy bez toporków to jeszcze trzeba zagrać taktycznie - odkryć gdzie są jakieś bonusy na dodatkowe dinozaury - pozbierać ich trochę, aby ułatwić sobie grę w dalszych poziomach.

Szczerze? Zawsze myślałem, że dwójka i trójka są znacznie łatwiejsze od jedynki, a jednak - są nadal hardkorowe. Może delikatnie łatwiejsze (nie ma aż tak przepierdolonych etapów jak 8-2 w jedynce), ale jednak to nadal bardzo trudna seria gier.



Adventure Island IV
Po ograniu pierwszej trylogii - ciężko się zabrać za czwórkę z zupełnie innym konceptem.
Grę już kiedyś ukończyłem w 2011 roku dokładnie na emulatorze. Tyle, że wtedy w wielu momentach sprawdzałem "co zrobić" na speedrunie + zapisywanie gry. Więc nie do końca uczciwie. Pamiętam jedynie, że wtedy również podchodziłem do niej sceptycznie, ale po ograniu - moje zdanie się odmieniło o 180 stopni. No i ostatnia rzecz, którą pamiętam - to kolejna niezwykle trudna część Smile

edit 2022-12-21
Dobra, jednak za drugim podejściem ruszyłem nieco z tematem i uratowałem już nawet 3 dinozaury, fajna opcja passwordów, więc pewnie postaram się ją ukończyć do świąt i zdam relację.

edit 2022-12-23
Ukończyłem dziada. Łączny czas grania to jakieś 5,5-6 godzin, czyli nie ma źle, choć widziałem hardkora, który na youtubie przeszedł całość w trzydzieści kilka minut. Więc czas dorzucić swoje 3 grosze.

Dostajemy zupełnie nowy rodzaj gry wraz z czwartą częścią. Czy to dobrze czy to źle? Zdania są podzielone, ale z pewnością mogę powiedzieć jedno - pomysł dobry, ale tak się nie robi. Po prostu. Gdy przyzwyczajasz graczy do tego czym jest gra Adventure Island - nie powinieneś nagle wszystkiego zmieniać. I ja wiem, że w przeciwnym wypadku czwórka była by kopią trójki (tak jak trójka praktycznie jest dwójki), no ale jednak....

No i tutaj największy problem z czwartą częścią - próg wejścia.
Jak widzicie w tym poście sprzed kilku dni - zagrałem chwilę w czwórkę i chciałem ją zupełnie odpuścić/zostawić na kiedy indziej.
Kolejnego dnia, jednak coś mnie podkusiło, aby znowu ją uruchomić i udało mi się już co nieco rozpracować. No i tak to się zaczęło. Więc jak już wejdziemy w grę głębiej to jest ok i wciąga, ale zacząć jest ciężko, zwłaszcza jeśli przed chwilą ogrywaliśmy pierwszą trylogię.

Graficznie moim zdaniem wcale nie prezentuje się lepiej niż trójka - ot, zbliżony bardzo dobry poziom. A gra wyszła w roku w którym premierę miała konsola Play Station, czyli 1994. Wbrew pozorom - nie jest to aż taka zagmatwana gra gdzie trzeba wszędzie łazić i szukać. Jak już się znajdzie odpowiednią ścieżkę to idzie względnie gładko. Krótko mówiąc - idziemy w obszar który chcemy ukończyć. Musimy odnaleźć małego bossa, a później dużego bossa. I to tyle. Po pokonaniu dużego bossa uwalniamy dinozaura. I tak pięciokrotnie, gdzie każdy "obszar" trzeba odkryć - co gdzie iść.

Ale jak mówię jest to zrobione tak delikatnie - nie jest to ultra trudna gra pod tym względem. No może za wyjątkiem etapu w piramidzie, gdzie jest istny labirynt i szczerze mówiąc to najtrudniejszy i najbardziej wkurwiający etap. Drogę do mini bossa i bossa znam już na pamięć, bo wielokrotnie traciłem życie na tym bossie, który moim zdaniem jest najtrudniejszym w całej grze.

Najsłabszy element gry to te "mini gierki". Część jest dla chętnych (możemy zdobyć jakieś dodatkowe przedmioty), ale 3 mini gry trzeba ukończyć. Za pokonanie przeciwnika dostajemy monetę dzięki której możemy przejść przez przejście do dalszej części etapu. Dlaczego to najsłabsza część? Bo cała pic polega na napierdalaniu w klawisz A. Aż mi szkoda było mojego pada i bluźniłem, że nie posiadam akurat żadnego pada z przyciskami turbo na famicoma.

Po uwolnieniu dinozaura możemy go później "dosiąść" odbierając go z parku jurajskiego. To całkiem dobra opcja, choć moim zdaniem przydatne są tylko trzy:
plujący lawą
lodowy
ptak

Pozostałe spokojnie można odpuścić, a największą robotę robi ptak, zwłaszcza w etapie z priamidą. Wiele ułatwia i polecam na ten obszar go brać.

Czyli krótko mówiąc mamy do ogrania 6 etapów. 5 etapów to ratowaniu 5 dinozaurów. Później zły bakłażan porywa naszą Tinę. Czymże było by Adventure Island gdyby nie było ratowania dzierlatki. No i tutaj odblokowuje się ostatni etap, który jest delikatnym labiryntem. Podoba mi się finałowy boss, czyli bakłażan. Twórcy puścili oko do graczy. To pewnie ten bakłażan, który w pierwszej trylogii nam podpierdalał punkty zdrowia. Teraz na zakończenie serii możemy się zemścić.

Bardzo fajny motyw z passwordami, domem i odnawianiem energii. Dzięki temu te moje 3-4 dni ogrywania tego tytułu były prawdziwą przyjemnością.

Pod względem zręcznościowym nie powiedział bym, aby ta część była trudniejsza od poprzedniczek (wszystkich 3). Jest po prostu więcej chodzenia i przedzierania się przez te same tereny, co sprawia że łatwo się gdzieś zapomnieć/zagapić, zwłaszcza że człowiek mało cierpliwy to się śpieszy.

Ogólnie grę polecam jak i całą serię, choć na pewno nie jest i nie będzie to moje ulubione Adventure Island.
I powiem więcej - o ile do pierwszych trzech części chętnie wracam, o tyle do czwórki podchodzę raz na dekadę. Ostatnio ukończyłem na emu z "solucją" 10 lat temu. Teraz na konsoli już normalnie. Kolejne podejście najprędzej po 2030 Smile



Grane chwilę:
Robocop - dotarłem do 4 poziomu do bossa
Boomerang Kid - poziom 2-4
Duck Tales - drugi poziom, ale to seria za którą biorę się na poważnie w styczniu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BaseBall.fora.pl Strona Główna -> Hyde Park Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
Strona 6 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin